Z Adasiową padaczką niestety bez
większych zmian. Zdarzają się dni, gdy jest mniej napadów, zdarzają się dni,
gdy jest więcej. Prowadzimy już niezwykle szczegółowe zapiski, by znaleźć to,
co odróżnia od siebie dwa takie dni, aby znaleźć to, co wzmaga, a co osłabia
napady, ale jeszcze nic mądrego nie przyszło nam do głowy.
Dzięki sondzie w nosku Adasiek
zaczął przybierać na wadze i zdecydowanie się zaokrąglił. Odkryliśmy bowiem rewelacyjną
sondę. Nie mieliśmy wcześniej pojęcia, że sonda sondzie nierówna i w razie
potrzeby używaliśmy zwykłego „cewnika do karmienia”. Cewnik ten był dość
sztywny i twardy, Adaś często się buntował przy jego zakładaniu, a każde
założenie kończyło się bólem brzuszka i płaczem najpóźniej drugiego dnia po
założeniu. Nie wiedzieliśmy, co robić – dziecko już prawie nie je, dożywienie
jest niezbędne. Zakładać każdorazowo na posiłek i wyjmować zaraz po nim? – zakładanie
jest nieprzyjemne, tak częstym zakładaniem ryzykujemy mechaniczne uszkodzenia
przełyku, za każdym razem ryzykujemy też wejściem w drogi oddechowe. Założyć na
kilka dni? – Adasia tak boli brzuszek, że cały czas płacze.
Na szczęście, istnieje coś takiego
jak internet. W momencie, gdy wyczytaliśmy, że są też inne sondy, natychmiast
je zamówiliśmy. Różnica w cenie jest co prawda porażająca – poprzednie 50 gr. za
sztukę, podczas gdy nowe 30 zł za sztukę – ale warto. Nowe sondy (firma Portex)
okazały się strzałem w dziesiątkę! Są mięciutkie, giętkie, pokryte specjalnym
materiałem przeciwodleżynowym, a na
końcu - tym, który znajduje się w brzuszku - są wtopione małe ciężarki, aby sonda
nie przyklejała się do śluzówki żołądka (tak przynajmniej przypuszczam). Adaś
nawet nie poczuł, gdy ją zakładaliśmy, ma ją od ponad tygodnia i jak do tej
pory nic go nie boli. :)
Oczywiście, każde karmienie
zaczynamy od jedzenia buzią, aby nasz Książę się nie rozleniwił i nie zapomniał,
jak używać ust i języka. Dopiero gdy Adaśko słabnie i nie ma już siły jeść,
wtedy resztę podajemy sondą.
Pozostając w temacie jedzenia – Adaś
dostał nowe „zwierzątko”, którym jest porządny blender. Nasz prawie
dwuipółletni synek niestety nie umie gryźć większych kawałków, dlatego
przez całe swoje życie jest żywiony słoiczkami dla najmłodszych,
kilkumiesięcznych dzieci. Pomijając koszty ciągłego zakupu słoiczków,
chcieliśmy wreszcie móc dawać Adasiowi zwyczajne domowe jedzenie.
Najbardziej serca nas bolały ostatnimi czasy, kiedy Pawełek przeszedł już na
normalne jedzenie i z apetytem zajadał domowe smakołyki, a Adasiek ciągle
dostawał te same słoiczki.
Kilka miesięcy temu kupiliśmy zwykły blender, który
jednak nie podołał zadaniu – stopień zmielenia potraw był stosunkowo niewielki,
powstała w ten sposób papka zawierała dość spore kawałeczki, które były barierą
nie do przejścia dla Adasia. Rozczarowani, wróciliśmy więc do słoiczków.
Nie poddaliśmy się jednak. Adasiowy
Tata po konsultacjach z koleżankami z pracy wyszukał superblender o
zatrważającej mocy 1560 W, mogący zrobić sok nawet z liści pokrzywy i pokruszyć
lód na maleńkie kryształki. Adasiowa Babcia natomiast zafundowała wnukowi to
cudo (Dziękujemy!!!) i tak oto Mistrz Wśród Blenderów trafił pod naszą
strzechę.
Muszę przyznać, że sprawdza się
rewelacyjnie. Od tygodnia Adaś je zwykłe domowe obiadki, gotowane ze
zdrowych produktów, prawdziwe owoce i warzywa, płatki na mleku itd.
Wreszcie dostaje jedzenie, które ma smak i zapach. Zauważyliśmy też, że dużo
bardziej mu ono smakuje. No i – co nie bez znaczenia – blender mieli zwykłe
posiłki na tak gładką papkę, że gdy Adaś nie zje, bez trudu można ją podać
przez sondę. Naprawdę, uwielbiam zdobycze techniki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.