Translate

niedziela, 21 października 2012

22. września 2012

Ostatnio różne problemy zdrowotne nie omijają mojej rodziny. W końcu i Adasia dopadło choróbsko. Zaczęło się w nocy ponad tydzień temu. Adaś zaczął gorączkować, momentalnie zwiększyła się ilość wydzieliny, z którą synek nie umiał sobie poradzić. Najbardziej przeraziło nas to, że Adaś w pewnym momencie zaczął kaszleć krwią. Mimo że była trzecia w nocy, zadzwoniliśmy po Adasiową Babcię, która mieszka po sąsiedzku, aby obejrzała Adasia (Babcia jest lekarzem, nie pediatrą co prawda, ale zawsze). Babcia osłuchała Adasia, obejrzała, stwierdziła, że najprawdopodobniej ma znów zapalenie oskrzeli, ale zadecydowała, że z interwencją spokojnie możemy poczekać do rana.

Nie była to przespana noc. Synek krztusił się wydzieliną, kaszlał i był bardzo osłabiony. Jakoś dotrwaliśmy do rana, tuląc go, odsysając i oklepując. Rano ekipa w składzie Adaś, Tata i Babcia wyruszyli do szpitala. W domu została Grupa Trzymająca Kciuki, czyli ja, Pablito i dwa psy. Adaś spędził w szpitalu prawie cały dzień. Potwierdzono zapalenie oskrzeli, Adaś dostał pierwszą dawkę antybiotyku, kroplówkę na wzmocnienie i z dużymi oporami, ale został wypisany do domu. 

No i karuzela zaczęła się od nowa – oklepywanie, odsysanie, pozycja drenażowa, inhalacje, karmienie sondą, pilnowanie poziomu saturacji, antybiotyk dwa razy dziennie, wymiotowanie lekami przeciwpadaczkowymi i nieprzespane noce. 
Ponownie zwróciliśmy się o pomoc do zaprzyjaźnionej już (w wyniku częstych chorób Adasiowych) pielęgniarki. Pani pielęgniarka przyjeżdża więc dwa razy dziennie do Adasia, podać dożylnie antybiotyk lub założyć nowy wenflon, jeśli poprzedni się zatka. Jest dla nas naprawdę nieocenioną pomocą i właściwie dzięki niej możemy pozwolić sobie na luksus Adasiowego chorowania w domu. Co więcej, ta wspaniała osoba bierze od nas już tak symboliczne kwoty za przyjazd, że zaczynamy się zastanawiać, czy wystarcza jej to chociaż na dojazd. W imieniu Adasia i naszym ogromne, ogromne DZIĘKUJĘ!

Tak strasznie nie lubię, gdy Adaś choruje. Niestety, na ogół nie może wówczas przyjmować antybiotyków doustnie, ponieważ za każdym razem kończy się to wymiotami. Każdy antybiotyk podawany jest dożylnie. Adasiowe żyłki są bardzo cieniutkie i kruche, poskręcane i pozrastane w wyniku bardzo częstego kłucia. Założenie wenflonu za każdym razem graniczy z cudem. W dodatku po dwóch – trzech podaniach wokół wenflonu zaczyna się robić stan zapalny, nóżka lub rączka puchnie, wenflon trzeba usunąć i całe wkłuwanie rozpoczyna się od nowa. Biedny Adasiek domyśla się, co nastąpi, już w chwili, gdy poczuje na skórze psiknięcie środka odkażającego. Zbiera wtedy wszystkie swoje wątłe siły, płacze i za wszelką cenę próbuje się wyrwać trzymającym go rękom. Gdy napotka wówczas moją lub Tatusiową dłoń, próbuje chwytać nas za te ręce z nadzieją, że nie pozwolimy go skrzywdzić. A my – mimo łez w oczach i serc ściskających się ze współczucia – musimy go trzymać z całej siły i patrzyć, jak kolejny raz igła wkłuwa się w jego coraz bardziej posiniaczone ciałko. 

Tym razem Adasiowe choróbsko jest jakieś ekspansywne i zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Ja już kicham, prycham i wszystko mnie boli, a nieprzespane noce nie pomagają w walce z chorobą (aczkolwiek dzisiaj, po siedmiu nieprzespanych nocach pod rząd, wszyscy wreszcie spaliśmy!). Pabliś coraz częściej ma w nosku dwie świeczki i kicha jak z armaty, Adasiowa Babcia też już się poddała temu paskudztwu. Tylko dzielny Tata i psy trwają jeszcze na posterunku zdrowia – Tata twierdzi, że to wyłącznie dlatego, żeby móc sobie pochorować na spokojnie, kiedy my już wyzdrowiejemy; psy natomiast nie zdradzają motywacji, która nimi kieruje ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.