Translate

niedziela, 20 października 2013

"Ja nie roślina"

Jako że w piątek wieczorem w domu było trochę więcej ludzi niż zazwyczaj (bo i mąż na miejscu, i dziadkowie "warszawscy" przyjechali, i babcia "słupska" wpadła z wizytą), postanowiłam wykorzystać moment i wybrałam się z koleżankami do kina. Na „Chce się żyć”. Mąż co prawda podśmiewał się z nas trochę, że na co dzień pracujemy z niepełnosprawnymi dziećmi, ja dodatkowo w domu mam niepełnosprawne dziecko, to w tej sytuacji wybrać się na film o niepełnosprawnym dziecku, to już lekko „nie teges”. Mimo to poszłam. I do dziś wyjść z tego kina nie mogę – mentalnie oczywiście.

Powiedzieć, że ten film jest piękny, że warto go zobaczyć, to zdecydowanie za mało. Zostaje w człowieku tak głęboko, jakby od zawsze był częścią nas. Może dlatego, że to film o moim świecie – ze wszystkich stron, bo i tym prywatnym, i tym zawodowym; może dlatego, że w oglądanych postaciach widziałam znajome, bliskie mi dzieci, w tym swoje własne? Nie wiem.

Film został we mnie w postaci kilku ważnych słów:

Szacunek – do każdego człowieka, bez względu na rodzaj czy stopień jego (niepełno)sprawności. Absolutny i bez wyjątków szacunek w czynach, myślach i słowach.

Normalność – rodziny z niepełnosprawnym dzieckiem, strącająca niepełnosprawność z piedestału, dzięki czemu może ona się stać impulsem do wspólnej zabawy. Żaden terapeuta by tego lepiej nie wymyślił.

Życie – mamy tylko jedno i to od nas zależy, co z nim zrobimy. Nie każdy ma „po cztery jabłka” *, co niewątpliwie wielu z nas utrudnia sprawę. Ale możemy działać za pomocą tego, co mamy i nigdy, nigdy się nie poddawać.


A tak zupełnie prywatnie została we mnie jeszcze ulga i wdzięczność – że Adaś urodził się te trzydzieści lat później, że ma świetny sprzęt, rehabilitację od pierwszych dni życia i doskonałych specjalistów do dyspozycji – nawet logopedkę od komunikacji alternatywnej, jakby któregoś dnia zapragnął się z nami porozumieć ;) 




* ks. Jan Twardowski, Sprawiedliwość

PS. A padaczki nadal nie ma! :)))

7 komentarzy:

  1. Jak ataków dalej nie ma to można już stwierdzić, że pożegnaliście padaczkę na zawsze?
    Zgadzam sie, że życie mamy tylko jedno, nie wiemy jak długie czy jak krótkie i warto zrobić coś dla innych a nie tylko dla siebie, warto pomyśleć że ludzie sobie swojego kalectwa nie wybrali, że pod schorowanym ciałem kryje się człowiek.
    Pozdrawiamy i ślemy uściski dla maluchów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie. Adaś ma padaczkę lekooporną, wynikającą z tego, że cała kora mózgowa jest źle ukształtowana i właściwie jest jednym wielkim ogniskiem padaczkowym. To, że udało się zatrzymać napady, jest ogromnym sukcesem, ale niestety możemy być pewni, że one wrócą :(
      Dotychczas już dwa razy udało się zatrzymać napady - raz na dwa miesiące, a drugim razem na osiem miesięcy. Ale za każdym razem organizm przyzwyczajał się do leków (na tym m.in. polega lekooporność) i napady wracały.
      Teraz co prawda napady ustąpiły nie po podaniu jakiegoś nowego leku, ale po odstawieniu starego - ale pewnie i tak to nie na zawsze. A szkoda :(
      Uściski!

      Usuń
    2. No szkoda, ale dobre i to jak sama piszesz :)

      Usuń
  2. Super!
    Że nie ma padaczki. Że byłaś w kinie. Że ciągle jest coś, co nas porusza i życie nie traci smaku (bo wcale nie musi;)). :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ludzie tacy jak Ty uczą takich jak ja, że ciągle trzeba i warto dostrzegać wokół radość, i piękno, i dobro. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.