Czy próbowaliście kiedyś policzyć, ile razy w ciągu doby
nieświadomie, zupełnie automatycznie oczyszczamy sobie drogi oddechowe –
kaszląc, chrząkając, przełykając ślinę? A czy próbowaliście powstrzymać się od
takich działań choćby przez godzinę? Jedną tylko godzinę nie kaszleć, nie
chrząkać, nie przełykać śliny. Ja – po zaobserwowaniu olbrzymich trudności,
jakie ma z tym moje dziecko – spróbowałam. I nie polecam nikomu. Dyskomfort
rośnie wówczas z każdą minutą, z każdą minutą spada też jakość oddychania.
Dzieci z Zespołem Millera-Diekera mają ten problem. Nie
dość, że mają zwiększoną ilość wydzieliny, to jeszcze takie funkcje jak
przełykanie czy odkasływanie są u nich bardzo poważnie zaburzone. Pisałam już
kiedyś o tym, że nauczenie Adasia łykania i kaszlu kosztowało nas całe miesiące
wytężonej pracy logopedycznej i fizjoterapeutycznej.
Widząc, jak nasz synek potwornie męczy się z wydzieliną,
zalegającą w jego drogach oddechowych i utrudniającą każdy oddech, zaczęliśmy
szukać ratunku. W końcu na blogu chłopczyka z MDS, mieszkającego w Stanach,
wyczytałam o dwóch nieznanych mi dotychczas sprzętach.
Po dalszych poszukiwaniach okazało się, że sprzęty te są dostępne również w
Polsce. Mowa o kamizelce oscylacyjnej i koflatorze
(asystorze kaszlu). Pierwszy z tych sprzętów zastępuje wielogodzinne
oklepywanie dziecka, robiąc to jednak dużo lepiej, szybciej (w kilka
minut) i bezpieczniej dla dziecka. Drugi – wywołuje odruch kaszlu i pomaga w
przetransportowaniu wydzieliny wyżej, gdzie łatwiej ją odciągnąć ssakiem.
Zaczęliśmy szukać sposobu, aby móc wypróbować te cuda. Z
kamizelką sprawa jest dość prosta – dystrybutor na Polskę umożliwia nieodpłatne
wypożyczenie kamizelki na 10 dni. Z koflatorem jest gorzej – aby go wypożyczyć,
trzeba wpłacić kaucję w wysokości zatrważającej wręcz ceny urządzenia, czyli 24
tysiące. Jak łatwo się domyślić, zupełnie nie dysponujemy takimi środkami.
Szukaliśmy dalej. Po wielu telefonach i błędnych tropach, okazało się, że koflatorem
dysponuje hospicjum, które kiedyś opiekowało się Adasiem. Po rozmowie z
przemiłą i zawsze pomocną pielęgniarką z tego hospicjum, udało się umówić na
wypożyczenie sprzętu.
Zostało najtrudniejsze – profesjonaliści. Niestety,
urządzenia te mogą być niebezpieczne dla dziecka i pierwsze ich użycie powinno
odbyć się pod kontrolą znającego się na tym sprzęcie lekarza. Tylko gdzie tu
takiego znaleźć? Firmy dystrybuujące taki sprzęt na terenie Polski oferowały
kontakty do specjalistów w Warszawie i Łodzi. Mimo że jesteśmy dość mobilni,
takie rozwiązanie aktualnie nie wchodziło w grę, ze względu na mającą się
niebawem narodzić Alicję. Dzwoniąc na chybił trafił do pulmonologów w
Trójmieście, od któregoś z nich w końcu dostaliśmy numer do wspaniałej pani
doktor, zajmującej się dziećmi zależnymi od sprzętu oddechowego. Pani doktor na
szczęście zechciała nam pomóc i tym sposobem w zeszłym tygodniu Adaś z tatą,
koflatorem i kamizelką pojechali na trzy dni do Gdańskiego szpitala.
Wyjazd okazał się niezwykle owocny. Kamizelka i koflator
zostały wypróbowane pod kontrolą lekarzy. Sprawdziły się w 100% - kamizelka
oklepała Adasia w dwie minutki, powodując natychmiastowe usunięcie zalegań.
Koflator natomiast wyciągnął wydzielinę tak
wysoko, że usunięcie jej ssakiem było już bardzo proste. Mąż nauczył się także
wielu przydatnych umiejętności, jak chociażby odsysania wydzieliny ssakiem z tylnej
ściany gardła przez nosek czy ćwiczeń oddechowych. Poznał też kilka patentów,
jak choćby zmiękczanie cewników do ssaka czy sondy poprzez włożenie ich na
chwilę do gorącej wody (niby banalne, ale jakoś nie przyszło nam to do głowy).
Najważniejsze jednak, że istnieje coś, co może pomóc
Adasiowi w oddychaniu. Kamizelkę mieliśmy jeszcze przez kilka dni w domu,
oklepywaliśmy nią Adasia i nie mogliśmy się nacieszyć efektami. Co chwilę pytaliśmy
się wzajemnie – „Słyszysz, jak Adaś oddycha?” – „Nie” – odpowiadało drugie i
śmialiśmy się jak głupi, bo dotychczas chrapliwy, bulgoczący oddech Adasia
słychać było w drugim końcu pokoju. Co chwilę przykładaliśmy też dłonie do
Adasiowych pleców, ciesząc się tym, że nie wyczuwamy pod nimi wibracji pochodzących
z zalegającej wydzieliny.
Naszą radość przyćmiewa tylko jedna myśl – każdy z tych
sprzętów jest wręcz ekstremalnie drogi (kamizelka kosztuje około 22 tysięcy zł,
a koflator około 24 tysięcy). Skąd normalny człowiek ma wziąć prawie 50
tysięcy, aby zapewnić dziecku oddech??? Ani kamizelka, ani koflator nie są
niestety refundowane przez NFZ. Będziemy na pewno próbować uzyskać jakieś
dofinansowanie z pfronu, może też jakaś fundacja zechce nam pomóc, wykorzystamy
też wszystkie (zdecydowanie zbyt małe na ten cel) środki na adasiowym
subkoncie, ale boimy się, że to wszystko razem będzie niewystarczające.
Dlatego bardzo Was prosimy o pomoc – pamiętajcie o Adasiu
przy wypełnianiu rubryki dotyczącej 1% (wszelkie dane w zakładce 1% dla
Adasia). Jeśli ktoś z Was chciałby pomóc dodatkowo, w zakładce „Jak pomóc
Adasiowi” są wszelkie do tego informacje. Z góry wszystkim Wam ogromnie
dziękujemy!!!
Adaś w kamizelce oscylacyjnej
Chcielibyśmy również podziękować wspaniałym lekarzom,
pielęgniarkom i rehabilitantkom z Oddziału Pediatryczno-Alergologiczno-Immunologicznego
Szpitala Dziecięcego przy ul. Polanki w Gdańsku, zwłaszcza pani doktor S.,
za ogromną pomoc i serce. Dziękujemy też koszalińskiemu Hospicjum dla Dzieci, a
zwłaszcza pani Beatce, za umożliwienie nam wypróbowania koflatora oraz hospicjum dla dzieci w Gdańsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.