Wizyta w Gdańsku zakończona sukcesem
– nie znaleziono neuroblastomy! :) Następna kontrola za około
3 miesiące. Pomijając cel tych wizyt, to nawet lubię tam przyjeżdżać. Wszyscy –
i lekarze, i pielęgniarki – są bardzo mili, dopytują, co u Adasia, podziwiają,
jak urósł, wspominają, jaki był maleńki, gdy trafił na oddział po raz pierwszy.
Czuję się, jakbym odwiedzała dobrych znajomych. I taka refleksja mi się
nasunęła – nigdy nie przypuszczałabym, że wizyty odbywane w celu poszukiwania
nowotworu u ciężko chorego dziecka mogą być przyjemne. To tylko świadczy o tym,
jak ogromne znaczenie mają zwykłe odruchy życzliwości, takie jak uśmiech czy
ciepłe słowo. Lekarze i pielęgniarki na tym oddziale i w pracowni usg nie mają
wpływu na to, czy znajdą u Adasia nowotwór, czy nie. Ale mają wpływ na moje
samopoczucie podczas pobytu tam i to wykorzystują w 100 procentach.
Ja też nie mam wpływu na wiele
wydarzeń z życia mojego czy otaczających mnie ludzi. Ale mam wpływ na to, czy
ludzie, których los ze mną zetknął, wyjdą ze spotkania ze mną wzmocnieni, czy
nie. Próbuję w każdej chwili o tym pamiętać.
***
Dzisiaj jedna z Czytelniczek
Laurkowego Bloga zamieściła na nim link do przepięknego filmiku o Eliocie,
maleńkim chłopczyku, który chorował na Zespół Edwardsa. Filmik można obejrzeć, klikając na poniższy link:
Oboje z mężem oglądaliśmy ten film
i łzy spływały nam po twarzach. Byliśmy i jesteśmy niezwykle poruszeni postawą
rodziców Eliota, tym, jak pięknie potrafili wykorzystać czas, który został im
dany.
Film ten przypomniał nam o naszym postanowieniu z pierwszych tygodni
życia naszego Adasia, kiedy to postanowiliśmy uczynić święto z każdego dnia
spędzanego z naszym synkiem. Udawało nam się to jakiś rok, a potem… Właśnie
zdaliśmy sobie sprawę z tego, że w codziennym pędzie między domem, pracą,
rehabilitacją, szkoleniami i całą masą innych nieistotnych spraw, chyba
zapomnieliśmy o tym, że co wieczór bezpowrotnie tracimy jeden dzień. Dzień,
który miał być świętem, a znów był męczący, szybki, pełen zdenerwowania i
smutku.
Mocno postanowiliśmy sobie poprawę.
To wszystko – dom, praca, doskonalenie zawodowe – to wszystko jest ważne, ale
nie może przysłaniać nam najważniejszego, czyli cudu każdego dnia z Adasiem. Tak
łatwo jest dać się porwać codziennemu życiu, wybiegać w zmartwieniach naprzód i
zapomnieć o tym, co naprawdę jest istotne. Nie mamy całego czasu tego świata,
więc to, co mamy, chcemy wykorzystać najlepiej, jak potrafimy. Dobrze, że w porę
sobie o tym przypomnieliśmy.
widziałam kiedyś ten filmik, szalenie wzruszający.. pięknie podchodzicie, celebrujecie każdy dzień z Adasiem, coś wspaniałego, dla mnie wzbudza to ogromny podziw :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, bardzo się staramy, aby każdy dzień z Adasiem był świętem, żeby żadnego dnia nie zmarnować. Oczywiście, różnie nam to wychodzi, ale kierunek jest zachowany :)
Usuń