Ciężki
miesiąc za nami, a właściwie trzy. Adaś dużo ostatnio choruje,
właściwie od grudnia rozsypał się worek z chorobami i Adaśko uskutecznia
choróbsko za choróbskiem. Teraz kończy właśnie przyjmowanie kolejnego
antybiotyku, tym razem dożylnie. Na szczęście udało się tak wszystko
załatwić, że synek nie musiał być w tym celu przyjęty do szpitala. Na
szczęście – bo jak znam życie i naszego synka-kolekcjonera, to na pewno
do jego zbiorów dołączyłby kolejny rotawirus lub jakiś inny eksponat ;)
Po uzyskaniu błogosławieństwa lekarzy, zdecydowaliśmy się więc na opcję
„Lux”, mianowicie Adaś zostaje w domu, w swoim łóżeczku, w swoim
otoczeniu, a dwa razy dziennie przychodzi prywatnie pani pielęgniarka i
podaje mu dożylnie antybiotyk. I muszę przyznać, że – abstrahując od
kosztów – jest to wyjście absolutnie rewelacyjne. Gdy podawaliśmy
synkowi antybiotyki doustnie, bardzo źle na nie reagował. Bardzo bolał
go brzuszek, nie mógł przez to spać, jeść, wymiotował po podaniu
antybiotyku – a to wszystko bardzo przekładało się na jego całościowe
funkcjonowanie, powodowało utratę sił i brak humorku. Teraz – poza
chwilami, gdy trzeba zmienić wenflon i wkłuć się jakimś cudem w Adasiowe
żyłki grubości włosa – ani Adaś, ani my praktycznie nie odczuwamy jego
choroby. Synek jest wesolutki jak młody szczygiełek, znów dużo się
śmieje, zagaduje. Znów wróciła jego Mina Specjalna, świadcząca o
szczególnym zadowoleniu. Mina Specjalna polega na tym, że Adasiek siedzi
sobie wygodnie w foteliku, wymachuje jedną nóżką, ma iskierki w oczach i
lekki półuśmiech na buzi i wydaje śmieszne dźwięki, ”pogwizdując” przez
ząbki. Jest to mina bardzo odświętna, używana przez Adasia jedynie w
momentach odczuwania wybitnej satysfakcji z życia.
W
trakcie tej choroby Adaś nawet przybrał na wadze i zbliża się do
magicznej wręcz granicy 7 kg. Taki stan rzeczy nastąpił dzięki temu, że –
zmotywowani objawami odwodnienia u naszego synka, który w pewnym
momencie postanowił, że będzie się żywił rosą i pyłkiem kwiatowym lub
zgoła energią słoneczną - zdecydowaliśmy się na czas choroby założyć mu
sondę. Sam moment zakładania jest po prostu straszny – trzeba włożyć
dziecku przez nosek taką długą rurkę aż do żołądka. Oprócz mechanicznych
uszkodzeń ryzyko związane jest też z trafieniem w drogi oddechowe,
zamiast do przełyku. W momencie zakładania sondy koncentrator tlenu
działa zatem cały czas, w razie gdyby był potrzebny. Na szczęście tata
Adasia jest absolutnym mistrzem w zakładaniu sondy i ani razu nie
zdarzyło mu się nie trafić do żołądka. Mama w tym względzie prawie do
niczego się nie nadaje, trzyma tylko rudy łepek adasiowy i odwraca
wzrok, bo nie może na to patrzyć ;) Dobrze, że istnieją ojcowie! :)
Natomiast,
gdy sonda jest już założona, Adaś sprawia wrażenie całkiem z niej
zadowolonego. Oczywiście, zawsze próbujemy nakarmić go najpierw „przez
buzię”. Dopiero, gdy zupełnie się to nie udaje i Adaś odmawia
współpracy, podajemy jedzenie lub picie sondą. Adaś wtedy układa się
wygodnie, mlaszcze z lubością i w miarę jak brzuszek mu się zapełnia,
robi coraz bardziej zadowoloną minkę. To jest dopiero wygodnickie
stworzenie!
Mam
ogromną nadzieję, że ten antybiotyk wreszcie zadziała na dobre i że
choć na jakiś czas zapomnimy o chorobach. Bowiem po poprzednich
antybiotykach gorączka i kaszel wracały równo drugiego dnia po
zakończeniu kuracji i cała zabawa zaczynała się od nowa. Przybiło to
mnie do tego stopnia, że miałam już absolutnie najczarniejsze myśli.
Moja rodzina i przyjaciele znów musieli te czarne chmury przeganiać i
służyć mankietami do wypłakiwania. Nie będę tego opisywać na tym blogu,
bo chcę, żeby ten blog podnosił na duchu rodziców innych chorych dzieci,
a nie dodatkowo przygnębiał. Zresztą, rodzice nieuleczalnie chorych
dzieci znają ten strach i te czarne dni aż nadto, nie ma sensu się zatem
nad nimi dłużej zatrzymywać.
W
moim przypadku za koło ratunkowe w tych czarnych dniach posłużyła – jak
zwykle – modlitwa oraz fragment książki panią Anny Maruszeczko „Kobieta
na zakręcie”, zawierający wywiad z panią Mela, mamą Jaśka Meli. Jest
niesamowita, polecam wszystkim. Może komuś też to pomoże.
PS.
Ogromnie dziękujemy naszym Dobrym Duchom Lekarskim, które zawsze
wspomogą w potrzebie – pani doktor S. ze Słupska i pani doktor W. z
Gdańska; oraz panu doktorowi D. ze Słupska. Dziękujemy także
pielęgniarce, pani P. ze Słupska za codzienne przyjazdy do Adasia, jej
niesamowite ciepło i niezwykłe umiejętności!
Komentarze zamieszczone na poprzednim blogu:
-
dodano:
11 czerwca 2012
22:39
Dziękuję za ciepłe słowa! Pozdrawiam serdecznie!autor Patrycja, mama Adasia
-
dodano: 19 marca 2012 0:58Biedny nasz Adasiek. Mam nadzieję, że razem z nadejściem wiosny choróbska już do misiaczka nie powrócą. Dużo dużo zdrówka maleńki. Tatuś to niewatpliwie bohater, ja podobnie jak mamusia wzrok bym odwróciła. Czekam z niecierpliwością na porcję fotek Adasia i jego braciszka. buziaki :)autor Longina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.