Adaś
tak dobrze sobie radzi bez tlenu, że już niemal zapomnieliśmy, że mogą
mu się przytrafiać spadki saturacji. Oczywiście, jako jednostka raczej
neurotyczna, wychodząc gdzieś z Adasiem mam zawsze ze sobą „żelazny
zestaw” – czyli worek ambu i kilka puszek tlenu w aerozolu.
Ponieważ
ze względów finansowych nie mogliśmy sobie pozwolić na zakup
przenośnego koncentratora tlenu, kupiliśmy na naszym ulubionym portalu
aukcyjnym kilkanaście takich małych puszeczek z tlenem w aerozolu.
Wychodząc z Adasiem, zawsze miałam ze sobą dwie - trzy takie puszki i
czułam się z tym raczej bezpiecznie. Do czasu.
Przyjechaliśmy
jak zawsze do Ośrodka na terapię, zaczynamy ćwiczenia, a nagle Adaś
robi się coraz bledszy, coraz bardziej przezroczysty, a okolice ust
stają się coraz bardziej sine. Momentalnie wyjęłam z plecaka puszeczkę z
tlenem, przyłożyłam do Adasiowej buzi maseczkę i zaczęłam podawać tlen.
Adaś powoli zaczął nabierać normalnych kolorków, ale… tlen się
skończył! Okazało się, że puszeczka tlenu wystarcza zaledwie na kilka
minut podawania. Szybko sięgnęłam po drugą i zaczęłyśmy z koleżanką
myśleć intensywnie, co dalej robić. Wzywać pogotowie? Zanim dojadą,
skończy nam się też trzeci tlen, potem pewnie trzeba będzie jakoś
przedrzeć się przez SOR, a na koniec pewnie i tak po prostu poleży sobie
pod tlenem. Zatem jak najszybciej do domu, do koncentratora tlenu! Ale
jak mam jednocześnie prowadzić i podawać synkowi tlen?? Wezwać taksówkę?
Za długo trzeba czekać. W końcu ustaliłyśmy, że koleżanka będzie
prowadzić, a ja będę trzymać Adasia i podawać mu tlen. W tym momencie
skończyło się drugie opakowanie tlenu. Na nieszczęście, ośrodek, w
którym Adaś jest rehabilitowany i nasz dom leżą dokładnie na
przeciwległych krańcach miasta. Droga ta zajmuje na ogół ok. 20 minut.
Jak udało nam się ją pokonać przez te kilka minut, zanim skończyło się
trzecie, ostatnie opakowanie tlenu, nie spowodować przy tym żadnego
wypadku i nie dostać żadnego mandatu – nie mam pojęcia. Ale udało się i
błyskawicznie znalazłyśmy się w moim domu, gdzie na Adasia czekał zawsze
gotowy koncentrator tlenu. A synek poleżał sobie pod tlenem jeszcze
kilka minut, po czym zupełnie wrócił do równowagi.
Po
tym wydarzeniu postanowiliśmy, że musimy zaopatrzyć się w przenośny
koncentrator. Ba, łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Przenośny koncentrator
tlenu kosztuje, bagatela!, jakieś 15 – 18 tysięcy złotych. Są tańsze,
ale uruchamiane wyłącznie siłą wdechu, zatem zupełnie nie nadają się dla
Adasia.
Obdzwoniłam
chyba wszystkie wypożyczalnie sprzętu medycznego – nigdzie albo nie
mają przenośnych koncentratorów, a jedynie stacjonarne, albo nie
obsługują naszego miasta.
W
tym czasie przypadkiem dowiedzieliśmy się, że słupskie dzieci może
objąć opieką koszalińskie domowe hospicjum dla dzieci. Bardzo się
ucieszyliśmy, bo to oznaczało i możliwość nieodpłatnego wypożyczenia
koncentratora, i dodatkową, ciągłą i systematyczną opiekę medyczną.
Hospicjum przyjęło Adasia pod swoją opiekę i wypożyczyło nam
koncentrator. Niestety, nie mieli możliwości udostępnienia nam
przenośnego koncentratora, bo mają pod opieką kilkoro dzieci
potrzebujących ciągłej tlenoterapii, które bez przenośnego koncentratora
nigdy by nie mogły wyjść z domu. Ale wypożyczono nam dodatkowy
koncentrator stacjonarny, więc jeden zostawiliśmy w ośrodku
rehabilitacyjnym. Tym sposobem, w razie gdyby coś się działo w podróży,
wciąż miałam ze sobą tlen w aerozolu, a i w domu, i w ośrodku, na Adasia
czekały koncentratory. Nie było to idealne rozwiązanie, ale pozwalało
nam jakoś funkcjonować.
Niestety,
niedawno dowiedzieliśmy się, że hospicjum wypisuje Adasia ze względu na
zbyt dobry stan zdrowia i nie będziemy mogli dłużej korzystać z ich
pomocy. Z jednej strony argument, że synek jest „w zbyt dobrym stanie”
na opiekę hospicyjną, ucieszył mnie, bo w końcu o to właśnie walczymy
nieustannie od prawie dwóch lat. Z drugiej strony zmartwiło nas to, bo
jednak świadomość, że w razie nagłego pogorszenia stanu zdrowia Adasia
jest ktoś, kto nam pomoże, kto przyjedzie nawet w środku nocy, była
uspokajająca. No i pomoc w postaci sprzętu takiego jak koncentrator, też
była nie do przecenienia. No cóż. Uzyskaliśmy od hospicjum zapewnienie,
że gdyby stan Adasia się pogorszył, możemy wrócić pod ich opiekę.
Natomiast teraz musimy jak najszybciej rozwiązać kwestię koncentratora
tlenu. Zupełnie nie wiemy, jak to zrobić, skąd wziąć na niego pieniądze.
Szukamy używanego przenośnego koncentratora na portalach ogłoszeniowych
w Polsce i za granicą, ale jak na razie nie znaleźliśmy nic, co
mieściłoby się w naszych możliwościach finansowych. Myślimy też
ewentualnie o koncentratorze stacjonarnym, ale z możliwością podłączenia
do zapalniczki samochodowej (o mocy poniżej 100W) – do samochodu pewnie
zawsze zdążylibyśmy dotrzeć.
Ech, trzymajcie kciuki za owocne poszukiwania!
PS. Wczoraj
dowiedzieliśmy się, że hospicjum pozwoliło nam jeszcze przez jakiś czas
zatrzymać koncentrator tlenu - bardzo bardzo dziękujemy!!! :)
Komentarze zamieszczone na poprzednim blogu:
-
dodano:
11 czerwca 2012
21:59
Bardzo dziękujemy i pozdrawiamy!autor Patrycja, mama Adasia
-
dodano: 08 czerwca 2012 13:52Bardzo dobry post, mam szczerą nadzieję na więcej. Dodatkowo cały serwis jest osobliwy i szybko dodaję go do swych ulubionych.autor Iga76
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.