Ostatnio
różne problemy zdrowotne nie omijają mojej rodziny. W końcu i Adasia
dopadło choróbsko. Zaczęło się w nocy ponad tydzień temu. Adaś zaczął
gorączkować, momentalnie zwiększyła się ilość wydzieliny, z którą synek
nie umiał sobie poradzić. Najbardziej przeraziło nas to, że Adaś w
pewnym momencie zaczął kaszleć krwią. Mimo że była trzecia w nocy,
zadzwoniliśmy po Adasiową Babcię, która mieszka po sąsiedzku, aby
obejrzała Adasia (Babcia jest lekarzem, nie pediatrą co prawda, ale
zawsze). Babcia osłuchała Adasia, obejrzała, stwierdziła, że
najprawdopodobniej ma znów zapalenie oskrzeli, ale zadecydowała, że z
interwencją spokojnie możemy poczekać do rana.
Nie
była to przespana noc. Synek krztusił się wydzieliną, kaszlał i był
bardzo osłabiony. Jakoś dotrwaliśmy do rana, tuląc go, odsysając i
oklepując. Rano ekipa w składzie Adaś, Tata i Babcia wyruszyli do
szpitala. W domu została Grupa Trzymająca Kciuki, czyli ja, Pablito i
dwa psy. Adaś spędził w szpitalu prawie cały dzień. Potwierdzono
zapalenie oskrzeli, Adaś dostał pierwszą dawkę antybiotyku, kroplówkę na
wzmocnienie i z dużymi oporami, ale został wypisany do domu.
No
i karuzela zaczęła się od nowa – oklepywanie, odsysanie, pozycja
drenażowa, inhalacje, karmienie sondą, pilnowanie poziomu saturacji,
antybiotyk dwa razy dziennie, wymiotowanie lekami przeciwpadaczkowymi i
nieprzespane noce.
Ponownie
zwróciliśmy się o pomoc do zaprzyjaźnionej już (w wyniku częstych
chorób Adasiowych) pielęgniarki. Pani pielęgniarka przyjeżdża więc dwa
razy dziennie do Adasia, podać dożylnie antybiotyk lub założyć nowy
wenflon, jeśli poprzedni się zatka. Jest dla nas naprawdę nieocenioną
pomocą i właściwie dzięki niej możemy pozwolić sobie na luksus
Adasiowego chorowania w domu. Co więcej, ta wspaniała osoba bierze od
nas już tak symboliczne kwoty za przyjazd, że zaczynamy się zastanawiać,
czy wystarcza jej to chociaż na dojazd. W imieniu Adasia i naszym
ogromne, ogromne DZIĘKUJĘ!
Tak
strasznie nie lubię, gdy Adaś choruje. Niestety, na ogół nie może
wówczas przyjmować antybiotyków doustnie, ponieważ za każdym razem
kończy się to wymiotami. Każdy antybiotyk podawany jest dożylnie.
Adasiowe żyłki są bardzo cieniutkie i kruche, poskręcane i pozrastane w
wyniku bardzo częstego kłucia. Założenie wenflonu za każdym razem
graniczy z cudem. W dodatku po dwóch – trzech podaniach wokół wenflonu
zaczyna się robić stan zapalny, nóżka lub rączka puchnie, wenflon trzeba
usunąć i całe wkłuwanie rozpoczyna się od nowa. Biedny Adasiek domyśla
się, co nastąpi, już w chwili, gdy poczuje na skórze psiknięcie środka
odkażającego. Zbiera wtedy wszystkie swoje wątłe siły, płacze i za
wszelką cenę próbuje się wyrwać trzymającym go rękom. Gdy napotka
wówczas moją lub Tatusiową dłoń, próbuje chwytać nas za te ręce z
nadzieją, że nie pozwolimy go skrzywdzić. A my – mimo łez w oczach i
serc ściskających się ze współczucia – musimy go trzymać z całej siły i
patrzyć, jak kolejny raz igła wkłuwa się w jego coraz bardziej
posiniaczone ciałko.
Tym
razem Adasiowe choróbsko jest jakieś ekspansywne i zaczyna zataczać
coraz szersze kręgi. Ja już kicham, prycham i wszystko mnie boli, a
nieprzespane noce nie pomagają w walce z chorobą (aczkolwiek dzisiaj, po
siedmiu nieprzespanych nocach pod rząd, wszyscy wreszcie spaliśmy!).
Pabliś coraz częściej ma w nosku dwie świeczki i kicha jak z armaty,
Adasiowa Babcia też już się poddała temu paskudztwu. Tylko dzielny Tata i
psy trwają jeszcze na posterunku zdrowia – Tata twierdzi, że to
wyłącznie dlatego, żeby móc sobie pochorować na spokojnie, kiedy my już
wyzdrowiejemy; psy natomiast nie zdradzają motywacji, która nimi kieruje
;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.