I znów walka. Padaczka wróciła i jakoś nie bardzo chce znów opuścić
naszego synka. Zwiększenie Sabrilu, dodanie Topamaxu - wszystko na razie
na nic. Co prawda, ataki są dużo słabsze niż poprzednio. Po Topamaxie w
ogóle ustały na kilka dni, ale niestety, padaczka nie daje za wygraną.
W
ogóle czerwiec był miesiącem złych wieści. Okazało się bowiem, że
prawdopodobnie nasz synek nie widzi. Od dawna już podejrzewaliśmy, że
cos może być nie tak z jego wzrokiem, Adaś bardzo słabo reaguje na
wszelkie bodźce wzrokowe, nie wodzi wzrokiem, od nawet najbardziej
kolorowej i przyciągającej wzrok zabawki zdecydowanie woli zabawki
dźwiękowe. Odbyliśmy już kilka wizyt okulistycznych i ostateczny wynik
owych peregrynacji jest taki, że oczy Adasia - jako narząd - są w
porządku. Jest niewielka wada wzroku, jest astygmatyzm, więc synek
dostał czaderskie błękitne okularki, które mają to skorygować.
Niestety,
okularki nie zmieniły reakcji Adasia na bodźce wzrokowe. Odwiedziliśmy
zatem także tyflopedagoga, który stwierdził, że Adaś zachowuje się jak
dziecko niewidome.
Po
konsultacji z neurologiem uznaliśmy, że główny problem może być taki,
że mózg Adasia najprawdopodobniej nie odbiera bodźców wzrokowych (tzw.
agnozja wzrokowa). Innymi słowy, Adaś widzi, ale nie wie, że widzi i nie
wie, co widzi.
U
dzieci, u których jest to jedynym problemem, prowadzi się terapię
wzroku i czasem udaje się "nauczyć mózg widzieć", choćby w ograniczonym
zakresie. Przy tak dużym stopniu niepełnosprawności, jak u Adasia, są na
to niewielkie szanse. Co oczywiście nie oznacza, że nie spróbujemy.
Mamy już opinię o potrzebie wczesnego wspomagania rozwoju i od września
mamy zamiar rozpocząc takowe w ośrodku w Gdańsku-Sobieszewie (ponad 100
km od naszego miejsca zamieszkania! :( ).
Nie
wiemy, na ile nam sie uda praca nad Adasiowym widzeniem. Staram się nie
zadawać sobie takich pytań, bo inaczej - przy tych wszystkich
prognozach i diagnozach, które w tak ogromnej ilości dotyczą naszego tak
małego synka - nigdy nie ruszyłabym z miejsca i ograniczyła się tylko
do czekania na śmierć synka. Już na początku obiecaliśmy sobie z mężem,
że będziemy walczyć o to, żeby życie Adasia było jak najlepszej jakości,
bez względu na to, jak długo synek będzie z nami. Przecież to, że jest
tak bardzo chory, nie może mu odbierać możliwości leczenia i terapii.
Zatem, jeśli jest choćby najmniejsza szansa, żeby nauczyć go widzieć,
żeby któregoś razu pokazać mu kwiaty, niebo i nasze twarze - to zrobimy
wszystko, żeby chociaż spróbować.
Oczywiście,
w tym potoku trudnych wieści nie mogło zabraknąć czegoś na osłodę
życia. Kolejna kontrola pod kątem neuroblastomy znów nic nie wykazała,
Adaś nie ma nowotworu. Są już też wyniki naszych badań genetycznych -
wszystko jest czyste, żadne z nas nie jest "nosicielem" uszkodzonego
genu. Choroba Adasia jest więc wynikiem absolutnego przypadku. Według
źródeł prawdopodobieństwo "trafienia" w tę chorobę wynosi kilka
przypadków na milion. Hmmm, może zatem powinniśmy zacząć grać w "totka"?
;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.