Translate

wtorek, 4 marca 2014

"Ty ziółka pij, ty ziółka lub!"

Tego się nie spodziewałam. Jednak życie niesie z sobą niespodzianki, a każda z nich uczy nas czegoś – choćby tego, by nigdy nie tracić nadziei.

Pomysł pojawił się po raz pierwszy podczas naszej podróży z Adasiem do Poznania. Rozmawialiśmy o różnych terapiach, o szansach dla naszego synka – tych tak wielu wykorzystanych i tych, które jeszcze mamy w zanadrzu, chociaż coraz ich mniej. Na fali skojarzeń i przeciwstawień przyszło nam na myśl ziołolecznictwo. Ze zdumieniem skonstatowaliśmy, że dotąd nie przyszło nam do głowy wypróbować tego w stosunku do Adasia. Może dlatego, że po naszej niefortunnej przygodzie z homeopatią na dłuższy czas wycofaliśmy się z wszelkich metod alternatywnych. Może dlatego, że ziółka kojarzyły nam się z herbatką z lipy na przeziębienie lub meliską parzoną w chwilach bezsenności. Jednym słowem, z lekkimi dolegliwościami, które nijak się mają do lekoopornej padaczki naszego synka, wobec której najnowsza medycyna bywa bezradna.

Ale że już dawno przyjęliśmy założenie, że spróbujemy wszystkiego, co niesie z sobą choćby cień nadziei, podjęliśmy decyzję o poszukaniu jakiegoś polecanego zielarza. W toku codzienności decyzja ta ewoluowała w kierunku sprawdzenia, czy ogólnodostępne sklepy zielarskie mają do zaproponowania coś godnego uwagi, pozostającego w klimacie przeciwpadaczkowym. I tak trafiliśmy na mieszankę ziół przeciwpadaczkowych księdza Klimuszki. Koszt kilkudziesięciu złotych i po kilku dniach nowa nadzieja, w postaci niepozornego, szarego kartonika wypełnionego pachnącymi papierowymi torebkami, zagościła w naszym domu.  Nadzieja to zresztą zbyt duże słowo. Potraktowaliśmy te ziółka z pewnym lekceważeniem i bez jakiejś wielkiej wiary w ich możliwości. Ot, kolejny punkt z listy „Co jeszcze możemy zrobić???” odhaczony.

Ku naszemu ogromnemu zdumieniu, już na drugi dzień podawania ziół, ilość napadów znacznie się zmniejszyła. Dotychczas Adaś miał 5-6 większych napadów na dobę. Tymczasem po podaniu ziół ilość napadów zmniejszyła się do dwóch na dobę! Taki stan utrzymuje się do dzisiaj, a nawet zdarzają się dni zupełnie bez żadnego napadu! Wciąż zdumieni, obserwujemy z ogromną radością, jak w ślad za zmniejszającą się padaczką odchodzi brak kontaktu z Adasiem. Nasz synek znów zaczyna rozmawiać, uśmiechać się, patrzyć na nas, reagować  na dyskomfort. Ktoś patrzący z zewnątrz mógłby pomyśleć, że jacyś wyrodni rodzice z nas, śmiejący się jak wariaci w momencie, gdy dziecko zaczyna płakać w proteście przed myciem ząbków czy ponieważ  ułożyliśmy je nie tak, jak chciało. Ale ten brak kontaktu z synkiem i jego zupełny brak reakcji na świat zewnętrzny nas naprawdę dobijał i tylko dlatego tak ogromnie nas cieszy każda Adasiowa łezka…

Przypuszczamy, że prędzej czy później maszkara zwana lekooporną padaczką pokona dobroczynną moc ziół – ale dopóki ten stan trwa, cieszymy się każdą jego minutą. A że w poniedziałek dołączyliśmy też aminokwasy, do naszych serc nieśmiało puka nowa, nieśmiała nadzieja, że może tej wiosny znów, po niemal dwóch latach, usłyszymy radosny i głośny śmiech Adasia…



21 komentarzy:

  1. :-D ależ się cieszę! :-* I życzę samych pozytywnych niespodzianek z realizacji oby niekończącej się listy "co jeszcze możemy zrobić"... Ależ mi poprawiliscie humor, buziaki dla Ziołomana!;-):-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, buziaki przekazane - spotkały się z taaaaaaaakim uśmiechem! :)))
      No i coś czuję, że nasz Ziołoman też przesyła Wam buziaczki :)
      A my bardzo ciepło pozdrawiamy!

      Usuń
  2. Jest takie powiedzenie: gdzie Pan Bóg zamyka drzwi, tam otwiera okno.
    Oby przed Wami było jeszcze wiele takich okien... z pięknymi widokami!

    Czekam z Wami na śmiech Adasia.
    Ściskam z całych sił!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak. To bardzo prawdziwe. Tych okien, odkąd Adaś jest na świecie, otworzyło się przed nami naprawdę sporo. Ale, chociaż dzięki tym oknom powietrza nie brakuje, to marzymy czasem, aby móc otworzyć najzwyklejsze drzwi...

      Ale cóż - jak się nie ma co się lubi...
      Dzięki za uściski, my też ściskamy! :)

      Usuń
    2. Jesteście tak pełni energii i pozytywni, że aż się ciepło na sercu robi. Adaś ma naprawdę dużo szczęścia że ma tak kochającą rodzinę :)

      Usuń
  3. Oby tak było:) Trzymamy kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się miewa Adaś? Trzymam kciuki i co rusz zaglądam żeby sprawdzić czy coś nowego napisaliście.

      Usuń
    2. Dziękujemy, Adaś miewa się dobrze - nawet bardzo :) Postaram się na dniach zamieścić nowy wpis, ale na razie zdradzę, że napadów jest niewiele, średnio jeden na dobę, Adaś jest bardzo ruchliwy i dobitnie wyraża swoje zdanie ;) Sami w to wszystko nie wierzymy.

      Usuń
  4. Ja też zwróciłam się w stronę ziół, leków roślinnych- aktualnie jestem na diecie odgrzybiającej i odpasożytującej. Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę, nawet nie wiedziałam, że są takie. Zatem życzę powodzenia w diecie i dzięki za kciuki!

      Usuń
    2. olejek z oregano, nalewka z czarnego orzecha..odpowiednie stężenia..drogie, ale skuteczne

      Usuń
  5. Zanim wymyślono całą chemie, antybiotyki w tabletkach, środki przeciwbólowe i całą masę tych pozornych pomagaczy ludzie radzili sobie właśnie za pomoca ziółek, czosnku , cebuli itd.
    Ja sama byłam niesamowicie chorowitym dzieckiem i nastolatką.
    Co chwile jakieś szpitale, antybiotyki w końcu ciężka postac astmy i ogromne dawki sterydów.
    To był koszmar, nastolatka która nie da rady potańczyć, wejść na pierwsze piętro po schodach , podbiec do autobusu bo się dusi. Potrafiłam dostać ataku duszności jeżeli zorientowałam sie że zapomniałam inhalatora- ze strachu że się uduszę. Czasmi hydrokortyzon na dwie żyły nie pomagał.
    Ale gdzies ktoś przypadkiem polecił zielarza żyjącego troszkę na odludziu na skraju lasu.
    Zielarz zbadał receptory na stopach i dłoniech ( oj bolało) , zrobił mieszanki w buteleczki, rozpisał dawkowanie, kazał robić pokazane przez siebie ćwiczenia i odstawić leki.....
    Jakoś mu dobrze z pyska patrzyło że odstawiłam.
    Może brzmi jak historia z filmu fantastycznego ale po 3 miesiącach pojechałam na obóz wędrowny w góry i wróciłam żywa :) . I tak od 14 lat i o zgrozo nawet papierochy palę!!
    Może Adaśkowi nie życzę tego żeby sobie puscił dymka ale życzę zdrówka w jak najpełniejszym wymiarze .
    jamonika- mama Feliksa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, historia jak z filmu! Leków bym w życiu nie odstawiła, że też się odważyłaś... Dobrze, że pomogło.
      Dzięki za życzenia dla Adasia :)
      Pozdrawiamy!

      Usuń
    2. Inchalatorek w razie czego miałam w pogotowiu i to jeszcze chyba ze 3 lata pilnowałam żeby mieć go przy sobie :)

      Usuń
  6. Na pewno nie zaszkodzą. A jeśli będzie pozytywna reakcja (już jest) to na pewno warto!
    My właśnie też mamy nawrót na naturalność - lipa, malina, czarny bez, czosnek i dużo rozgrzewających ziół z kurkumą na czele.
    Nieustająco wspieram myślami.
    Asia spod lasu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wsparcie myślowe :) No i zdrowia życzymy!

      Usuń
  7. Trzymam kciuki, oby ziółka działały i nie przestawały. Dobrze przeczytać że Adaśkowi może być lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Doskonale Was rozumiem jak to jest wypróbowywać wszystkie wynalazki i żyć nadzieją, że może to pomoże (u nas tak jest z "leczeniem" Kamila autyzmu). Ale najważniejsze, że działa!!!! Choć na chwilkę, ale zawsze i najważniejsze, że Adaś choć kilka chwil w życiu ma weselszych. CHWILO trwaj jak najdłużej!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to chyba naturalne dla każdego rodzica chorego dziecka. Niby człowiek nie wierzy w te wszystkie wynalazki, ale na dnie serca zostaje myśl "A nuż to zadziała?" i nie znika, i kusi - i w końcu człowiek próbuje. I czasem coś z tych wynalazków rzeczywiście działa...
      Życzę Wam samych tych działających!
      No i pozdrawiam! :)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.