Niedawno siedziałam w poczekalni w
przychodni, czekając w kolejce do lekarza. Wiedząc, że czekanie będzie się
liczyło raczej w godzinach niż minutach (na NFZ), uzbroiłam się w stosik książek,
które od dawna czekały na wolną chwilkę i nawet cieszyłam się z wymuszonego
przez okoliczności „czasu wolnego”. W poczekalni oczywiście tłum. Jak zawsze w
poczekalniach, znalazła się też pani, około pięćdziesiątki, pełniąca
samozwańczą funkcję jątrzycielki. Starałam się nie zwracać uwagi na jej
wygłaszane pełnym głosem komentarze, dotyczące tego, ile ona już czeka, ilu lekarzy
przyjmuje, a ilu wg niej powinno, że ostatnio przyjmowali w innym gabinecie, a
teraz zmienili gabinet tylko po to, aby ludzie się gubili, że konowałom już się
w głowach przewraca, a jej sąsiadka musiała dać łapówkę. Ponieważ każdy z
oczekujących miał w zanadrzu jakąś negatywną historyjkę okołolekarską,
społeczeństwo poczekalniowe chętnie włączyło się do wzburzonej dyskusji.
Ze wszystkich sił starałam się odciąć od
tego harmidru i skoncentrować na wyczekanej lekturze. Nagle zdarzyło się coś,
co kazało mi podnieść głowę. Do poczekalni wszedł staruszeczek. Szedł wolno,
wspierając się o lasce, taki zasuszony, malutki, srebrny i promienny. Szedł
powoli i spokojnie przez to wzburzone morze ludzkich krzyków. Akurat z gabinetu
wyszedł pacjent i pielęgniarka, więc staruszek podszedł do pielęgniarki i pokazując
dokumenty powiedział, że jest kombatantem. Pani pielęgniarka niezwłocznie
poprosiła go do gabinetu.
No i się zaczęło. Wspomniana wyżej pani
zaczęła krzyczeć, że ona czeka tutaj już kilka godzin i że to skandal, że ktokolwiek
jest przyjmowany poza kolejnością, że ona z tym pójdzie na skargę i do gazety.
Jeden pan zwrócił jej uwagę, że staruszek, który wszedł do gabinetu, jest
kombatantem i dlatego został poproszony poza kolejnością. To jednak nie
uspokoiło ani pani, ani sekundującego jej tłumu. Pani wzburzonym głosem
poinformowała poczekalnię, że jej córka też ma prawo do wchodzenia poza
kolejnością, takie jak ten staruszek, a mimo to ostatnio nie została wpuszczona
poza kolejnością do lekarza. Niestety, wtedy już nie wytrzymałam. Roześmiałam
się i zauważyłam, że jak na matkę kombatantki zupełnie nieźle wygląda i
doskonale się trzyma. Poczekalnia roześmiała się i złe nastroje jakoś zgasły.
A ja zostałam z dwoma myślami.
Po pierwsze, ile lat od wojny potrzeba,
aby ludzie przestali cieszyć się z wolnej Ojczyzny, aby przestali darzyć
szacunkiem tych, którzy o nią walczyli?
Druga jest taka, że uzyskanie przez kogoś
innego dostępu do jakiegoś trudno dostępnego dobra wzbudza w wielu ludziach
naprawdę najgorsze uczucia. Ta sytuacja poczekalniowa; to, co dzieje się na
forach internetowych w kontekście protestu rodziców i opiekunów niepełnosprawnych
dzieci i dorosłych; to, co czasem zdarza mi się czytać i słyszeć o wszystkich,
którzy są w jakiś sposób inni… Gniew z powodu wpuszczenia bez kolejki pewnie
niemal stuletniego staruszka, który młodość poświęcił temu, byśmy dziś mogli
wypisywać dowolne głupoty na forach – po polsku. Zawiść o tysiąc złotych
zasiłku dla rodzica ciężko chorego dziecka. Nienawiść z powodu chwil szczęścia,
które potrafią tacy rodzice wyszarpać od Losu i za piękno, które potrafią
dostrzegać mimo wszystko. Zazdrość o to, że ktoś potrafi przyjąć to, co
przyniosło życie i cieszyć się tym, zamiast poddać się frustracji i nienawiści…
A że refleksje takie nie nastrajają pozytywnie
i budzą we mnie niechęć do ludzi -co w moim zawodzie grozi katastrofą ;) - to
natychmiast rozpoczynam pracę mentalną i szukam pozytywów. A jest ich wiele.
Po ostatnich wpisach dostałam od Was
ogromnie dużo wsparcia, w komentarzach, mailach, smsach i telefonach.
Na innych blogach oraz na forach
przeczytałam też bardzo wiele pozytywnych komentarzy dotyczących osób
niepełnosprawnych. Było ich więcej, niż tych negatywnych.
Za oknem wiosna, świeci słońce, na
trawniku kwitną krokusy.
Przez otwarty balkon słychać świergot
ptaków (a w ogrodzie mamy ich sporo – trzy karmniki robią swoje).
Psy kręcą się w tę i z powrotem i co i
rusz trącają mnie nosami, że przecież one też tu są i trzeba je dostrzec.
Adaś od kilku dni na krótko sam podnosi
główkę, gdy siedzi w wózku. Napady są bardzo rzadko i słabiutkie.
Pawełek mówi już pięknymi, złożonymi
zdaniami i wyrasta na kochającego, mądrego chłopca. Alicja jest przeurocza i wczoraj
tańczyła do dźwięku drukarki. Oboje uwielbiają Adasia i są wobec niego tacy
uważni, czuli i opiekuńczy.
Alutek jakoś dzisiaj zapomniała o
codziennym rytuale zrywania matki z łóżka o piątej nad ranem i pozwoliła mi pospać
do siódmej.
Teraz młodsze dzieci pojechały z Babcią do kuzynów, więc mam chwilę dla siebie.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będę miała
nową dodatkową pracę, ogromnie trudną, ale bardzo piękną.
Wczoraj w pracy niespodzianie tak się
złożyło, że i ja, i moja przyjaciółka miałyśmy jednocześnie wolną chwilę i mogłyśmy
wypić razem kawę.
Dzięki p. Joannie, p. Małgosi, mojemu
szkolnemu koledze Grzegorzowi, p. Emilii oraz pp. Małgosi i Klaudiuszowi możemy
kupić Adasiowi cały karton strzykawek do PEGa i nowe opakowanie opatrunków do
PEGa (Dziękujemy!).
Są ludzie, jak przede wszystkim wspomniani
pp. Małgosia i Klaudiusz oraz wielu, wielu innych, którzy pamiętają też o
Krystianie i jego rodzinie i cały czas ogromnie im pomagają, i finansowo, i
rzeczowo (Za to też bardzo serdecznie dziękuję!).
A mama Krystiana ma szanse wreszcie wyrwać
siebie i dzieci z domu pełnego przemocy. Musi im się udać!
A przed nami jeszcze prawie cała sobota i
caluteńka niedziela! Czyż to nie jest powód do radości?
Słyszę, że dzieci wróciły, zatem, znów ze słońcem w sercu, życzę Wam wszystkim
miłego weekendu, zamykam komputer i lecę! :)
Mimo wszystko pozytywnie :)
OdpowiedzUsuńAno :)
Usuń