Translate

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Z Alicją (i nie tylko) w Krainie Czarów

Któregoś zimnego, międzyświątecznego dnia teściowie zaproponowali nam spacer po ogrodach w Wilanowie, gdzie prezentowana jest akurat instalacja Labirynt Światła. Zgodziliśmy się dość niechętnie, bo minusowa temperatura odstraszała od wszelkich eskapad, zwłaszcza po zachodzie słońca. Ale ostatecznie pokonaliśmy świąteczne lenistwo, ubraliśmy ciepło siebie i dzieci i ruszyliśmy.

Jak się okazało, była to jedna z najlepszych decyzji podczas tego wyjazdu. Instalacje były przepiękne! Była tam świetlna fontanna, karoca zaprzężona w świetliste rumaki, pokaz świateł z muzyką… Naszym dzieciom najbardziej przypadł jednak do gustu labirynt świateł. Instalacja nawiązuje do "Alicji w Krainie Czarów" - jest tam i domek z kart, i czajnik z filiżanką, i kapelusz z królikiem, i wielka dziurka od klucza...





Pawła zachwyciły małe, okrągłe okienka w świetlnym „żywopłocie”, do których mógł podskakiwać i wołać „a kuku!”. 

Alicja natomiast odkryła „mysie dziurki” porozmieszczane w ścianie „żywopłotu” i uparcie wystawiała na próbę moją cierpliwość, kondycję i umiejętność biegania po śniegu na wysokich obcasach. Ni stąd ni z owąd niknęło toto bowiem w nagle wypatrzonej mysiej dziurce, wyczołgiwało się z niej po drugiej stronie „żywopłotu” i beztrosko biegło dalej w alejki labiryntu, przemykając między tłumem obcych ludzi i za nic mając pozostawioną po drugiej stronie płotu matkę, która nawet na wydechu nie ma szans zmieścić się w żadną mysią dziurkę i z przerażeniem w oczach gna wzdłuż płotu, szukając przejścia. Gdy wreszcie udawało mi się ją znaleźć i dopaść, maluch zanosił się radosnym śmiechem i myk! – w następną mysią dziurkę. A matka znów w te pędy wzdłuż płotu, jak na załączonym obrazku (muzyka w tle to trwający właśnie pokaz świateł - stąd też pustki w labiryncie)...




Moment wytchnienia miałam, gdy nasza gwiazdeczka zaczęła zawierać nowe znajomości. Spotkała bowiem nieco młodszego - sądząc na oko - młodzieńca, który jej się bardzo spodobał. Najpierw otaksowała go krytycznym spojrzeniem, ale że oględziny wypadły nad wyraz pomyślnie, nie dając biedakowi szans na chwilę zastanowienia, przytuliła go mocno i zaprowadziła do bardzo klimatycznego, świetlnego domku. Na moją prośbę, abyśmy już szły, chętnie się zgodziła, biorąc młodzieńca za rękę i niewątpliwie dając do zrozumienia, że wrócimy, ale nie same ;) Na szczęście, w którymś momencie płomienny romans się wypalił i młodzież rozeszła się w przeciwne strony, wyraźnie ukontentowana przeżyciami.



Dołączyłyśmy wreszcie do reszty naszej gromadki i cieszyliśmy się wszyscy Adasiem i tym, że te świetliste cuda budziły jego wyraźne zainteresowanie. Naprawdę na nie patrzył, wodził wzrokiem za coraz to nowymi światłami i zupełnie nie miał zamiaru uskutecznić swojej ulubionej aktywności, czyli błogiej drzemki.



Wyprawa była tak wspaniała, a nasza radość z Adasiowego zainteresowania tak duża, że w wieczór poprzedzający nasz wyjazd do domu, zrobiliśmy sobie równie udaną powtórkę.
Nasz ostatni wieczór ze światełkami zakończył się bonusikiem. Udaliśmy się bowiem wszyscy na pyszne, gorące gofry (ku ogromnemu rozczarowaniu mojego osobistego emigranta warszawskiego nie było niestety „pańskiej skórki”), a dzieci wyprosiły jeszcze zakup świecących i migających różdżek. Chcieliśmy kupić też jakąś świecącą zabawkę Adasiowi, ale ze względu na padaczkę chcieliśmy taką, która by  nie migała, tylko świeciła jednostajnie. Jedyną taką zabawką okazał się błękitno-biały miecz świetlny (prawie jak Jedi), więc zakupiliśmy go naszemu najstarszemu – ku jego widocznemu zainteresowaniu.


Instalację świetlną w ogrodach wilanowskich polecamy – jeśli ktoś z Was będzie w Warszawie do marca, to naprawdę warto obejrzeć (więcej zdjęć tutaj - klik). Uważajcie tylko na „mysie dziurki” – dają w kość, zwłaszcza rodzicom ;) 

4 komentarze:

  1. Aaaaa, jak znowu bliziutko nas byliście :)
    Ale zachęciłaś nas bardzo, pod nosem to ammy, a kurczę nic o takicj atrakcjach nie wiedzieliśmy :) Dzięki :) Jak tylko z choróbskami się rozprawimy to Wilanów nawiedzimy.
    Czytając już sam tytuł posta, od razu pomyslałam, że Adasiowi tam musiało się najbardziej podobać i nie myliłam się :) Alicja, mała mycha, dała matce popalić ;) Nic nie mówię, bo jestem święcie przekonana, ze Tola zrobi to samo :)
    Buziaki jak zawsze <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecamy, polecamy! Też się nabiegaj za córą, a co! ;) A tymczasem duuuużo zdrowia życzę i się polecam w razie jakichś nadmorskich planów! :) Buziaki!

      Usuń
    2. Byliśmy :)
      warto było!!!

      Usuń
    3. i się już też chwalę ;)
      http://odczuciaiuczucia.blogspot.com/2015/02/i-my-tez-tam-bylismy.html?spref=fb

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.