Macie czasem ochotę zmienić swoje życie? Ale tak zupełnie, o 180 stopni?
Zostawić pracę, sprzedać dom i dobytek, sprzedać miejskie auta, garnitury, garsonki i szpilki.
Kupić dom na zboczu góry albo w środku lasu, terenówkę i kalosze. I żyć z hodowli kóz na przykład ;)
Mieć mniej rzeczy, ale więcej czasu. Być, a nie mieć. Zza okna spoglądać na łąki i lasy, a nie na dachy okolicznych domów. Słyszeć ciszę lub śpiew ptaków, a nie silniki samochodów lub radio z ogródka sąsiada. Móc ubrać dzieci, wziąć psy i wyjść na spacer, na którym cała gromada mogłaby po prostu biegać swobodnie, a nie iść za rączkę lub na smyczy (to psy, nie dzieci, oczywiście ;)), wyłącznie po chodniku, z wiecznie zestresowaną matką (bo psy szczekają i przeszkadzają innym, dzieci mogą wybiec na ulicę, pies ciągnie, wózek nie mieści się na wąskim chodniku, a ja nie daję już rady itd. itd. itd.). Iść do lasu nie martwiąc się tym, że las usłany jest śmieciami, zużytymi pampersami i ludzkimi odchodami, które stanowią zbyt wielką pokusę dla moich psów. W nocy widzieć gwiazdy, a nie światło latarni. Żyć według pór roku, a nie według dyktanda terminarza. Odwiedzać przyjaciół, kiedy mamy potrzebę, a nie tylko wtedy, kiedy mamy czas. Słuchać swoich marzeń, a nie swoich lęków.
Tak sobie czasem o tym marzę. Ale zaraz dopada mnie milion "niedasiów". Bo co z rehabilitacją Adasia? Co jeśli pogorszy się jego stan i karetka, zamiast jechać kilka minut, utknie na tym wymarzonym zboczu góry? Co z przedszkolem dla dzieci? A co ze szkołą potem? Z nauką języków, rozwijaniem zainteresowań? A z czego żyć? Czy dochodu z tych kóz albo z jakiejś agroturystyki wystarczy na ogromne potrzeby Adasia?
I pod wpływem tych "niedasiów" za każdym razem porzucam te marzenia. I za każdym razem wracam do nich w chwilach zmęczenia światem i ludźmi; w chwilach, w których uświadamiam sobie, że przez codzienny pęd i życie w biegu znów nie wiem, jaki mamy obecnie miesiąc; w chwilach, w którym kolejne Święta mijają bez przygotowania, opędzone tylko tym, co niezbędne; w chwilach, gdy znów czytam artykuł o kimś, komu się taka ucieczka udała.
A potem myślę, że spokój przecież jest w nas, a nie w okolicznościach. Że dlatego przecież przeprowadziliśmy się z Warszawy do Słupska, żeby żyć spokojniej. A tymczasem okazuje się, że i w małym mieście zrobiliśmy z życia rozpędzony kołowrotek. Dopóki nie zmienimy siebie, to pewnie nawet wśród tych kóz żylibyśmy szybko i nieprzytomnie.
Da się dziś żyć wolno i spokojnie, w mieście, pracując i wychowując dzieci? Znacie kogoś, komu się udało?
My uciekliśmy z miasta i wróciliśmy do niego, bo dzieci idą do szkoły, przedszkola i takie tam.... Wracamy co czas jakiś na nasza wieś, żeby zaczerpnąć powietrza, zasłuchać się w tentem koni po drugiej stronie rzeki, zapatrzyć w gwiazdy i po raz kolejny upewnić ze ostatecznie znowu tu wrócimy...
OdpowiedzUsuńJednak jest w człowieku taka potrzeba... Ale trochę pocieszyliście mnie, że jednak wróciliście do miasta ze względu na szkołę, przedszkole... Zawsze to pocieszające, że nie tylko ja tak wybrałam :) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńCzytając ten i poprzedni wpis przypomniał mi się cykl krótkich reportaży zrealizowanych przez HBO o Bieszczadach... https://www.youtube.com/playlist?list=PLJNCdrSWvyinw1yKQhOkSZ9dMWpBe2gsj Polecam zwłaszcza odc. pt. "Wypalacz Węgla". I tak oglądając te filmy, zacząłem tak naprawdę zazdrościć tym ludziom: odwagi w podjęciu decyzji kiedyś i wewnętrznego spokoju teraz... Wydaje mi się, że samo miasto nadając rytm naszemu życiu w pewiem sposób nas "przyspiesza" do swojego tempa... I wtedy przychodzi do głowy myśl, że może jednak rzucić to wszystko i patrzeć w gwiazdy? :) Jak to napisał kiedyś Oscar Wilde: "Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy.". Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za ten link. Jestem pod ogromnym wrażeniem. O czymś takim marzę - aby mieć na tyle odwagi, na tyle wolności od dóbr materialnych i bezpiecznej pozycji, aby umieć odejść od tego, co mi nie pasuje i rozpocząć nowe życie. Od zera. Bez obrastania w niby niezbędne zbędności. Przepiękne. Jeszcze raz dziękuję!
UsuńNo i pozdrawiam Was, nieustannie zapraszając na drugi koniec Polski :)