Translate

niedziela, 26 października 2014

Spokojny dom

Pamiętacie Krystiana? Chłopca, który przypłacił trudne dzieciństwo poważnymi problemami? Pamiętacie jego mamę, dzielnie walczącą przeciwko całemu światu? Jeśli tak i jeśli przemknęła Wam czasem przez głowę myśl "Ciekawe, co tam u nich słychać?" - to mam wieści. I to bardzo, bardzo dobre.

Po długiej walce mamie Krystiana udało się dostać mieszkanie od gminy. Dzięki pomocy bardzo wielu ludzi, zwłaszcza Gosi, Małgosi K-J, panu Irkowi, Oldze W., Magdzie K., pani Ewie K., Ani D., państwu Małgosi i Klaudiuszowi, Monice Sz. i wielu innych - udało nam się je umeblować i wyposażyć na tyle, że Krystian z mamą i rodzeństwem mieszkają tam już od kilku tygodni.

Nie są to nie wiadomo jakie luksusy - dwa pokoiki, łazienka i korytarz, będący jednocześnie kuchnią, w wiosce na prawdziwym końcu świata - ale jest tam coś, czego brakowało im przez całe życie. To spokój. Poczucie bezpieczeństwa. Pewność, że podarowana dzieciom przez kogoś gra czy piłka nie znikną nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Ciche spokojne noce, podczas których można po prostu spać. Możliwość przebrania się do snu w piżamę, zamiast kładzenia w ubraniu w obawie, że w środku nocy trzeba będzie zrywać dzieci ze snu i uciekać jak najszybciej i jak najdalej. Brak zabrudzonych fekaliami i wymiocinami podłóg, które trzeba sprzątnąć jak najszybciej, zanim wstaną dzieci. Możliwość skorzystania z toalety wtedy, kiedy się czuje taką potrzebę, a nie tylko wtedy, kiedy tamci wreszcie zasną. Możliwość wejścia do kuchni bez obawy, że nie uda się uchylić przed kolejną butelką. Otwieranie lodówki ze spokojem i pewnością, że jest w niej to, co zostało do niej włożone, że nikt nie zamienił zapasów jedzenia na tanie wino. Możliwość wyjścia z domu kiedy się chce, bez konieczności wysłuchiwania awantur. Możliwość pokazania się ludziom bez zastanawiania się, czy widzą kolejny siniak pod okiem. Możliwość rozstania się z nieodłącznym telefonem komórkowym, na wszelki wypadek nastawionym zawsze na 112.

I w tym momencie nieważne jest, że mieszkanie jest zaniedbane, niewyremontowane do końca, że przez szpary w suficie ze strychu wpadają do mieszkania ogromne ilości much i pająków, że nie ma sufitów ani ścian, tylko gołe płyty wiórowe, że do najbliższego miasta jest ponad trzydzieści kilometrów, co przy trudnościach z dojazdem i kosztach biletów równie dobrze mogłoby się równać sto, że wioska jest odcięta od świata, bo nie ma tam zasięgu, nie ma też żadnego sklepu i nie mieszka w niej żaden chłopiec, z którym dzieci mogłyby się zaprzyjaźnić.

To wszystko nieważne, bo spełniło się ich największe marzenie.

Po dzieciach widać to od razu. Krystian inaczej funkcjonuje, zaczął realizować swoje zainteresowania i grać w piłkę nożną. Jego mama pierwszy raz od czasów panieńskich odważyła się założyć sukienkę. Z uśmiechem planują uczestnictwo w szkolnej wycieczce do Malborka. Są bezpieczni.

Ogromnie się cieszę. Z tego,  że wieloletnia walka zakończyła się sukcesem, z tego, że tak dużo osób zaangażowało się w pomoc tej rodzinie. Teraz spokojnie, powolutku mogą tworzyć swój pierwszy bezpieczny Dom. Dziękuję!





PS. Potrzeby oczywiście są nadal, na razie udało się zapewnić rodzinie Krystiana tylko niezbędne meble i sprzęty. W razie chęci pomocy, proszę o kontakt na rodziceadasia@gmail.com, to udostępnię adres i numer telefonu p. Ewy. Ponieważ wioska jest naprawdę maleńka, bardzo daleko od wszystkiego i zamieszkała głównie przez starszych ludzi (jedynymi dziećmi są trzy małe dziewczynki), chłopcy nie mają tam żadnych kolegów. W związku z tym ucieszyliby się z gier planszowych, przyborów plastycznych i książek. Pani Ewa też bardzo lubi czytać, więc jeśli ktoś ma jakieś zbędne pozycje w bibliotece, to na pewno im się przydadzą.


sobota, 25 października 2014

Nowa zdobycz


Któregoś dnia, przez zwykły przypadek, przeglądając katalog firmy R82 w poszukiwaniu fotelika terapeutycznego dla Adasia, natrafiłam na pewien przedmiot. Nosi on wdzięczne miano Flamingo i jest rodzajem fotelika kąpielowo-toaletowego przeznaczonego dla dzieci niepełnosprawnych. Muszę przyznać, że zupełnie zlekceważyłam jego toaletową funkcję i patrzyłam na niego tylko jako na fotelik kąpielowy. Spodobał mi się ze względu na przewidywaną możliwość dobrego ustabilizowania Adasia i zbawienną dla naszych kręgosłupów wysokość. Do tej pory bowiem kąpiel Adasia wymagała zaangażowania dwóch osób, z których jedna schylona do poziomu podłogi trzymała Adasia w wodzie, a druga, również schylona, myła go. Nie muszę chyba mówić, co o tym  myślały nasze kręgosłupy. Gdyby umiały mówić, padłyby z ich ust chyba gorsze słowa, niż Pawełkowe „kufa!”, ku naszej zgrozie przyniesione ostatnio z przedszkola.

Ponieważ cena Flamingo w polskim sklepie medycznym jak zwykle przewyższała możliwości przeciętnego portfela (w zależności od akcesoriów około 10-12 tysięcy), rozpoczęliśmy poszukiwania na starym dobrym Ebay’u. I bingo! Po kilku tygodniach poszukiwań objawił się naszym oczom Flamingo w dobrym stanie, w idealnym rozmiarze, ze wszystkimi potrzebnymi nam akcesoriami (kamizelka stabilizująca, zagłówek i wiaderko) i przede wszystkim w dużo lepszej cenie. Jedyną jego wadą było to, że sprzedający był aż z Kanady. Obawialiśmy się trochę wpłacić sporą w sumie kwotę komuś zupełnie obcemu na drugim końcu świata, ale po kolejnej kąpieli, gdy byliśmy już oboje pokrzywieni z bólu, postanowiliśmy zaryzykować. Sprzedawca na szczęście okazał się uczciwy i po kilku tygodniach zapukał do naszych drzwi kurier, taszcząc ogromny karton.

Pełni nadziei i radości rzuciliśmy się w szaleństwo kąpielowe, aby czym prędzej wypróbować nowe cudo Adasiowe. I tak – w kąpieli Flamingo sprawdza się na czwórkę z plusem. Bardzo dobrze pozycjonuje Adasia, można ustawiać dowolnie pochyloną pozycję, dzięki czemu kąpiąc synka w jedną osobę, możemy mu swobodnie umyć nie tylko całe ciało, ale i głowę.

źródło: http://www.livingmadeeasy.org.uk/

Ale nie jest też wolny od wad. Główna wada jest taka, że projektanci firmy spotykali na swej drodze chyba wyłącznie naprawdę niewysokie osoby, bo przy maksymalnie wydłużonej wysokości fotelika, i tak musimy się do niego trochę schylać (a żadne z nas nie przekracza 180cm).

Fotelik można zdjąć z podstawy jezdnej i za pomocą specjalnych przyssawek (których my niestety nie mamy, więc nie wiemy, czy działają) przymocować do dna wanny, aby dziecko mogło posiedzieć w kąpieli. Wymyśliliśmy natomiast, aby kupić najzwyklejszy podnośnik wannowy (na allegro już od 150 zł) i przymocować do niego siedzisko Flamingo, aby móc najpierw zafundować Adasiowi kąpiel, a potem podnieść go i wygodnie umyć (Flamingo w oryginale niestety nie ma takiej funkcji podnoszenia).

źródło: http://portale.siva.it/

Flamingo zaskoczył nas jeszcze jedną swoją funkcją, której w ogóle wcześniej nie braliśmy pod uwagę. Jak już wspomniałam, jest to fotelik kąpielowo-toaletowy, można więc korzystać z niego jak z toalety. Ma do tego celu specjalne wiaderko, można też najechać nim nad toaletę. Któregoś dnia, kiedy Adaś jak zwykle męczył się z wypróżnieniem (utrudnionym przez leżącą, wyprostowaną pozycję i przylegający do pupy pampers), postanowiłam wypróbować nasz nowy nabytek. I oniemiałam, kiedy sukces nastąpił już po kilku minutach od posadzenia Adasia na foteliku (wcześniej wypróżnianie potrafiło zająć mu kilka godzin). Sukces jest powtarzalny, więc chyba możemy przypisać go fotelikowi, a nie przypadkowi.

Generalnie jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Miałam wcześniej możliwość korzystać z kilku leżaczków do kąpieli, ale w porównaniu z nimi Flamingo jest dużo wygodniejszy. A skutek uboczny w postaci przerzucenia się z pampersa na toaletę w kwestii „potrzeby nr 2” i wymiernego czasu skrócenia starań o jej realizację, raduje nas bardziej niż cokolwiek innego (zrozumie to chyba tylko rodzic innego leżącego dziecka). Z czystym sercem polecamy więc ten sprzęcik innym. Widziałam ostatnio na allegro foteliki Flamingo w dobrych cenach, więc warto tropić :)

Wpis nie jest w żaden sposób sponsorowany przez producentów Flamingo (a szkoda ;)).


A co u Adasia? Mogę określić to moim ulubionym w kontekście Adasia słowem, czyli – stabilnie. Miał co prawda niedawno pogorszenie napadów, związane ze zbyt długim oczekiwaniem na dostawę nowej partii aminokwasów, ale szczęśliwie amino już dotarły i Maszkara powoli „wycofuje się na z góry upatrzone pozycje”. Zaliczamy kolejne infekcje przynoszone w prezencie przez brata-przedszkolaka i jak dotąd udaje się (dzieciom, nam niestety nie) zwalczać je bez antybiotyków. Adaś zaczął też nowe zajęcia, które bardzo mu się podobają, lecz o tym następnym razem.


Adaś i jego nieodłączny towarzysz


Co jest najfajniejsze w powrocie z przedszkola?
Pokazanie najnowszych zdobyczy Adasiowi :)




sobota, 11 października 2014

Tata patrzący sercem

Kiedy jakiś czas temu zadzwoniła do nas, a raczej do mojego męża, pani Joanna Sztaudynger z propozycją, by wystąpił jako jeden z bohaterów przygotowywanej właśnie książki o niezwykłych ojcach, w pierwszej chwili pomyśleliśmy, że to żart.

Teraz, kiedy mam już książkę w ręce – muszę to przyznać – jestem dumna z męża. Jestem dumna, że jest tak wspaniałym, dobrym człowiekiem, dla którego trudności są wyzwaniami i od którego stoicy mogliby się uczyć postawy życiowej (mimo że czasem wyprowadza ona mnie, osobę bardzo emocjonalną, z mojej z trudem wypracowanej równowagi). Jestem szczęśliwa, że Bóg postawił na mojej drodze właśnie jego i że tak pokierował naszymi losami, że kiedyś, w tym samym momencie, oboje postanowiliśmy zmienić nasze dotychczasowe drogi życiowe i w pierwszym kroku na nowej ścieżce spotkaliśmy właśnie siebie. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, jak bardzo będziemy sobie potrzebni…

Obydwie książki – i wcześniejszą o mamach, i tę o ojcach – czyta się bardzo dobrze i lekko. Dla mnie też niezwykła była możliwość spojrzenia na naszą historię oczyma mojego raczej introwertycznego męża. A najbardziej przemówił do mnie fakt, że to historie zwykłych-niezwykłych osób, we wszystkich odcieniach niby zwyczajnej codzienności. Są tam ojcowie dzieci zdrowych i chorych, ojcowie idący prostymi i bardzo krętymi drogami, ojcowie wątpiący i ufający… Ale to, co ich wszystkich łączy, to ogromna miłość do ich dzieci. Miłość, którą często się pomija, głosząc peany na temat miłości macierzyńskiej, a to miłość, która buduje twierdzę na skale i jest nieocenionym fundamentem w dorosłym życiu. Podziw i nadzieję budzi też fakt, że nawet ci ojcowie, którzy nie zaznali tej miłości ojcowskiej w latach dziecięcych, potrafią odnaleźć w swoich sercach zupełnie inny wzorzec postępowania, niż ten, którego sami doświadczyli. 

Jeśli ktoś z Was ma ochotę na inspirującą lekturę, poniżej link:


A na zaostrzenie apetytu wstęp do rozdziału o tacie, patrzącym sercem: