Aż się boję
policzyć, jak długo nas tu nie było. Wakacje były wyjątkowo udane, tak
beztroskie i radosne, jakby nie było w naszym domu żadnej choroby,
niepełnosprawności, jakby nie wisiało nad nami złowrogie widmo utraty dziecka.
W tych słonecznych chwilach nie chciałam pamiętać o niczym z dziedziny
codzienności, nawet o blogu.
Wakacje
rozpoczęły się zwycięstwem nad PEGiem. Pamiętacie pewnie nasze problemy z
poszerzającą się przetoką, wyciekającą treścią pokarmową, poszerzającym się
stanem zapalnym i zupełnym brakiem perspektyw na poprawę sytuacji? Teraz mogę
już przyznać, że przeżywałam chwile głębokiego zniechęcenia, bezradności i
rozpaczy, gdy patrzyłam na powiększającą się dziurę w brzuszku naszego synka i
zupełnie nie wiedziałam, jak mogę mu pomóc.
Pomoc przyszła nieoczekiwanie, właściwie dzięki Laurce. Przypomniałam sobie Laurkowe problemy z ranami na pupie, spowodowanymi przez chorobę Hirschprunga i przypomniałam sobie, że specyfikiem, który wreszcie choć troszkę pomógł dziewczynce, była sprowadzona ze Stanów maść Ilex. Nie myśląc wiele, postanowiliśmy spróbować, wyszukaliśmy tę maść, zamówiliśmy i z niecierpliwością czekaliśmy na dostawę.
Wreszcie kurier stanął w drzwiach, trzymając w dłoniach upragnioną przesyłkę. Z ogromną nadzieją i nie mniejszym powątpiewaniem posmarowaliśmy maścią okolice przetoki i zaczęliśmy czekać na cud. I cud nastąpił. W przeciągu dosłownie paru dni Ilex wytworzył wokół przetoki ziarninę, która zatamowała wypływ treści. Nasza radość nie miała granic.
Niestety, po kolejnych kilku dniach znów zastąpiła ją bezradność, ponieważ rana nie chciała się do końca zagoić. Ziarnina narastała, krwawiła przy przemywaniu, klesła, by na drugi dzień znów nadmiernie wyrosnąć i krawić. I tak w kółko. A w dodatku zbiegło się to wszystko z totalnym deficytem w całej Europie naszych ulubionych opatrunków Kendalla…
Zaczęliśmy więc intensywnie myśleć nad sposobem wygojenia rany. Doszliśmy do wniosku, że właściwie ziarniny jest już odpowiednia ilość, więc dobrze by było teraz to po prostu przesuszyć i może wtedy się zagoi. W poczuciu totalnej bezradności sięgnęliśmy po specyfik, który na iomie noworodkowym, na którym leżał Adaś po urodzeniu, nosił zaszczytne miano cudo-krem. Tak, tak, mam na myśli najzwyklejszy sudocrem.
Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! W przeciągu kilku dni rana przyschła, wygoiła się, wysięk znikł i nie pojawił się więcej. Okolica PEGa wygląda teraz tak pięknie, jak jeszcze nigdy nie wyglądała. Przetoka ciasno otacza rurkę, skóra wokół jest suchutka, różowa, bez żadnego wysięku czy najmniejszego zaczerwienienia. Team cudotwórców: Ilex plus Sudocrem dał sobie radę z tym, co z góry było określone jako niemożliwe i nie do wygojenia.
Pomoc przyszła nieoczekiwanie, właściwie dzięki Laurce. Przypomniałam sobie Laurkowe problemy z ranami na pupie, spowodowanymi przez chorobę Hirschprunga i przypomniałam sobie, że specyfikiem, który wreszcie choć troszkę pomógł dziewczynce, była sprowadzona ze Stanów maść Ilex. Nie myśląc wiele, postanowiliśmy spróbować, wyszukaliśmy tę maść, zamówiliśmy i z niecierpliwością czekaliśmy na dostawę.
Wreszcie kurier stanął w drzwiach, trzymając w dłoniach upragnioną przesyłkę. Z ogromną nadzieją i nie mniejszym powątpiewaniem posmarowaliśmy maścią okolice przetoki i zaczęliśmy czekać na cud. I cud nastąpił. W przeciągu dosłownie paru dni Ilex wytworzył wokół przetoki ziarninę, która zatamowała wypływ treści. Nasza radość nie miała granic.
Niestety, po kolejnych kilku dniach znów zastąpiła ją bezradność, ponieważ rana nie chciała się do końca zagoić. Ziarnina narastała, krwawiła przy przemywaniu, klesła, by na drugi dzień znów nadmiernie wyrosnąć i krawić. I tak w kółko. A w dodatku zbiegło się to wszystko z totalnym deficytem w całej Europie naszych ulubionych opatrunków Kendalla…
Zaczęliśmy więc intensywnie myśleć nad sposobem wygojenia rany. Doszliśmy do wniosku, że właściwie ziarniny jest już odpowiednia ilość, więc dobrze by było teraz to po prostu przesuszyć i może wtedy się zagoi. W poczuciu totalnej bezradności sięgnęliśmy po specyfik, który na iomie noworodkowym, na którym leżał Adaś po urodzeniu, nosił zaszczytne miano cudo-krem. Tak, tak, mam na myśli najzwyklejszy sudocrem.
Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! W przeciągu kilku dni rana przyschła, wygoiła się, wysięk znikł i nie pojawił się więcej. Okolica PEGa wygląda teraz tak pięknie, jak jeszcze nigdy nie wyglądała. Przetoka ciasno otacza rurkę, skóra wokół jest suchutka, różowa, bez żadnego wysięku czy najmniejszego zaczerwienienia. Team cudotwórców: Ilex plus Sudocrem dał sobie radę z tym, co z góry było określone jako niemożliwe i nie do wygojenia.
Adaś siedzi bez zagłówka
***
Po tym wdrożeniu
w życie zasady, że „rzeczy niemożliwe wykonujemy na poczekaniu, a cuda zajmują
nam tylko chwilkę” mogliśmy rozpocząć zasłużone wakacje. W tym roku
postanowiliśmy zaszaleć i wypocząć tak, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Po
czterech latach wyczerpującej psychicznie i fizycznie walki o życie dziecka, po
dniach i nocach wypełnionych pracą czasem ponad siły, po nieprzespanych nocach
za przyczyną jednego, potem drugiego i trzeciego dziecka, po prostu tego
potrzebowaliśmy. Zaplanowaliśmy urlop na calutki miesiąc!!!
Na pierwsze dwa
tygodnie urlopu wyjechaliśmy w nasze ulubione rejony, czyli Kaszuby. Region ten
ma dla mnie same zalety – blisko do domu, więc dzieci (a co za tym idzie, i my)
nie męczą się podróżą, można też podskoczyć do domu, jeśli się czegoś zapomni
(co w naszej rodzinie jest niestety częste). Blisko do Gdańska – co daje mi
ogromne poczucie bezpieczeństwa, że w razie gdyby cokolwiek działo się z
Adasiem, mamy rzut beretem do zaufanych, wspaniałych lekarzy. Niedrogo – bo
wynajęcie domku nad jeziorem w cztery rodziny (my, moja mama, mój brat z
rodziną, teściowie) jest we w miarę dostępnej cenie. No i przepięknie – bo cóż
może być piękniejszego niż niezliczona ilość jezior i jeziorek poukrywana wśród
sosnowych lasów, z brzegami pokrytymi gęstym jagodowym dywanem, z perkozami i
kormoranami obsiadającymi wystające z wody konary i z czaplami kroczącymi po polach
w porannej mgle? Czy jest coś wspanialszego, niż pływanie w takim jeziorze?
Albo niż przejażdżka rowerem po piaszczystej leśnej drodze, kiedy możemy
wdychać wspaniały aromat sosnowego lasu nagrzanego słońcem?
Uwielbiam Kaszuby od czasu, gdy jako mała dziewczynka jeździłam na coroczne wczasy do małej, zagubionej wśród lasów kaszubskiej wioseczki, Prądzonki. Zakład, w którym pracowała moja mama, miał tam ośrodek wypoczynkowy i Prądzonka, a dzięki niej całe Kaszuby, stały się dla mnie jednym z „krajów lat dziecinnych”, do którego z radością wracam w dorosłym życiu.
Tak było i w tym roku. Piękna przyroda, zupełna beztroska i wygrzewanie się na słoneczku to był stały element tego pobytu. Dzieci zaliczyły kąpiele w jeziorze i baseniku, wędrówki po lasach, zjeżdżanie na rowerkach z górki na pazurki, dzikie tańce z babcią i dziadkiem i rozrabianie w towarzystwie ukochanego kuzynostwa.
Uwielbiam Kaszuby od czasu, gdy jako mała dziewczynka jeździłam na coroczne wczasy do małej, zagubionej wśród lasów kaszubskiej wioseczki, Prądzonki. Zakład, w którym pracowała moja mama, miał tam ośrodek wypoczynkowy i Prądzonka, a dzięki niej całe Kaszuby, stały się dla mnie jednym z „krajów lat dziecinnych”, do którego z radością wracam w dorosłym życiu.
Tak było i w tym roku. Piękna przyroda, zupełna beztroska i wygrzewanie się na słoneczku to był stały element tego pobytu. Dzieci zaliczyły kąpiele w jeziorze i baseniku, wędrówki po lasach, zjeżdżanie na rowerkach z górki na pazurki, dzikie tańce z babcią i dziadkiem i rozrabianie w towarzystwie ukochanego kuzynostwa.
***
Po naładowaniu
akumulatorów na łonie kaszubskiej przyrody, pojechaliśmy na typowo wiejskie
wakacje – do Warszawy :) Nieodmiennie nas to śmieszy – my administracyjnie mieszkamy na wsi, która w
rzeczywistości jest typowym przedmieściem. A jeśli mamy ochotę na wiejskie
wakacje, wybieramy się do stolicy. Nasi teściowie mieszkają na bardzo dalekim
Wilanowie, za płotem mają pola, dzieci mogą zjadać prosto z krzaczka maliny,
truskawki, porzeczki czy agrest, wygrzebywać ogórki z ziemi, biegać na bosaka,
zajadać się prawdziwym, nieprzetworzonym jedzeniem, a w ramach dodatkowej
atrakcji przejechać się z dziadkiem prawdziwym traktorem!
Pawełki na traktory!
Wakacje
warszawskie były prawdziwym wypoczynkiem. Cioć i kuzynek
było pod dostatkiem, więc chwile odpoczynku od dzieci zdarzały się bardzo
często. Słońce, bujana ławeczka pod sosnami, domowe, pyszne jedzonko i książki,
książki, książki – to coś, co tygryski lubią najbardziej. Udało nam się nawet
wyskoczyć we dwójkę do kina! – a to atrakcja bardzo rzadko spotykana w życiu
rodziców trojga małych dzieci.
Kreatywni
Pobyt w
Warszawie wykorzystaliśmy też na odwiedzenie starych przyjaciół oraz
przeniesienie wirtualnych znajomości w realny świat. Udało nam się bowiem spotkać
z moją blogową koleżanką oraz Adasiową kibicką, Iwosią. Muszę przyznać, że
miałam niemałą tremę przed tym spotkaniem. Jak to będzie? Czy się polubimy? Jak
się zachowają dzieci? – te i inne podobne pytania towarzyszyły mi przez całą
drogę.
Jak łatwo się domyślić, obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Iwosia okazała się przemiłą i niezmiernie sympatyczną dziewczyną, Tymek bardzo rezolutnym i przemiłym chłopcem, a Tola jest po prostu do schrupania! Dzieciaki momentalnie zawiązały paczkę i ruszyły eksplorować bajecznie piękny ogród i nurkować w basenie w sukience i w bucikach (to nasza syrenka Alusia oczywiście). Spotkanie zaliczamy do niezwykle udanych i mamy nadzieję na powtórki w przyszłości – może tym razem wreszcie się uda u nas nad morzem?
Jak łatwo się domyślić, obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Iwosia okazała się przemiłą i niezmiernie sympatyczną dziewczyną, Tymek bardzo rezolutnym i przemiłym chłopcem, a Tola jest po prostu do schrupania! Dzieciaki momentalnie zawiązały paczkę i ruszyły eksplorować bajecznie piękny ogród i nurkować w basenie w sukience i w bucikach (to nasza syrenka Alusia oczywiście). Spotkanie zaliczamy do niezwykle udanych i mamy nadzieję na powtórki w przyszłości – może tym razem wreszcie się uda u nas nad morzem?
Adaś i Tola
My
***
Po tych
wszystkich wojażach, niezwykle stęsknieni, wróciliśmy do naszego kochanego
domku. Z radością powitaliśmy koty, pilnujące domu przez cały miesiąc (Kłopot z
małego okruszka stał się porządnym kocurem, ale nadal w pełni zasługuje na swe
miano) oraz psy, które bawiły z nami na Kaszubach, ale potem wraz z moją mamą
wróciły do domu. Przekraczając próg, poczułam, jak bardzo kocham nasz dom i jak
bardzo jesteśmy w nim szczęśliwi.
Ogródkowanie
Jeśli ktoś by
myślał, że z chwilą powrotu do domu wakacyjne atrakcje się skończyły, to
pomyliłby się bardzo. W domu gościliśmy jeszcze Jasia i Antosia, dzieci naszych
warszawskich przyjaciół wraz z ich babcią. Cała gromada – pięcioro już dzieci,
psy i koty – od rana do wieczora urządzała dzikie harce w ogrodzie i w domu, do
upadłego jeździła na rowerkach, śmigała na huśtawkach pod samo niebo, pluskała się w baseniku i przerzucała tonę piasku w piaskownicy.
***
Apogeum
szaleństwa nastąpiło w urodziny Adasia. Tak, oto nadszedł bowiem dzień, o
którym nie marzyłam nawet w najśmielszych snach. Nasz synek, któremu nikt nie
dawał szans, który miał nie przeżyć drugiego roku życia, którego roczek
szykowaliśmy z ogromną pompą i wielkim ciężarem w sercu, że to pewnie jego
pierwsze i ostatnie urodziny, nasz synek, który tyle już przeszedł – skończył
cztery latka!
Nie umiem wprost wyrazić mojego szczęścia z tego powodu. Te urodziny przywitaliśmy z tak ogromną radością, spokojem i nadzieją w sercu. Adaś jest bowiem w doskonałym stanie. Terapia aminokwasami i ziołami Klimuszki dała rewelacyjne efekty. Napadów jest bardzo mało i są króciutkie. Znacznie poprawiło się napięcie mięśniowe Adasia i jego kontakt z nami. Domaga się znowu przytulenia lub odłożenia do łóżeczka, udziela nam ostrej reprymendy, jeśli coś idzie nie po jego myśli, znów potrafi nawiązać kontakt wzrokowy, potrafi usiedzieć bez pelotów piersiowych i bez zagłówka, stabilizując głowę tylko kołnierzem samochodowym. Po raz pierwszy w życiu Adasiowe urodziny szykowałam bez strachu w sercu. Może niesłusznie, bo nie wiem przecież, co nas czeka przez następne dni i miesiące, ale jakoś już się nie boję. Głęboko wierzę, że te cztery latka to początek, nie koniec i że jeszcze wyprawię naszemu najstarszemu osiemnastkę!
Nie umiem wprost wyrazić mojego szczęścia z tego powodu. Te urodziny przywitaliśmy z tak ogromną radością, spokojem i nadzieją w sercu. Adaś jest bowiem w doskonałym stanie. Terapia aminokwasami i ziołami Klimuszki dała rewelacyjne efekty. Napadów jest bardzo mało i są króciutkie. Znacznie poprawiło się napięcie mięśniowe Adasia i jego kontakt z nami. Domaga się znowu przytulenia lub odłożenia do łóżeczka, udziela nam ostrej reprymendy, jeśli coś idzie nie po jego myśli, znów potrafi nawiązać kontakt wzrokowy, potrafi usiedzieć bez pelotów piersiowych i bez zagłówka, stabilizując głowę tylko kołnierzem samochodowym. Po raz pierwszy w życiu Adasiowe urodziny szykowałam bez strachu w sercu. Może niesłusznie, bo nie wiem przecież, co nas czeka przez następne dni i miesiące, ale jakoś już się nie boję. Głęboko wierzę, że te cztery latka to początek, nie koniec i że jeszcze wyprawię naszemu najstarszemu osiemnastkę!
Przyjęcie urodzinowe zaplanowane było w
ogrodzie, więc gdy tylko rano otworzyłam oczy, z niepokojem wyjrzałam przez
okno. Natychmiast odetchnęłam z ulgą, bo słońce świeciło jasno, a błękitu nieba
nie zakłócała ani jedna chmurka. Natychmiast zbiegłam na dół (choć może
zbiegłam to niezbyt trafne określenie na pokonywanie schodów z Adasiem w
ramionach, a pozostałą dwójką przyczepioną do rąk i nóg) i po wykonaniu
obowiązkowej części poranka (Adasiowe leki, oklepywanie, ziółka, aminokwasy
oraz mycie, ubieranie i karmienie całej czeredy) rozpoczęłam przygotowania. Na
szczęście, pomocnych rąk miałam pod dostatkiem, więc przygotowania upływały w
spokojnej i radosnej atmosferze.
Gdy skwar
przestał już był tak dokuczliwy, rozłożyliśmy stoły w ogrodzie, nadmuchaliśmy
niezliczoną ilość baloników, napełniliśmy basenik wodą i mogliśmy już
przyjmować gości. Zgodnie z naszym niedawnym postanowieniem, menu było „dziecioprzyjazne”
i dostosowane do możliwości naszej najmłodszej latorośli. Na stole zagościł
zatem piękny i pyszny tort (domowy biszkopt, krem budyniowy na Bebilonie i
ukochane przez moje dzieci jagódki), ozdobiony wizerunkiem Małego Księcia,
domowe Rafaello z kaszy jaglanej, domowej roboty owocowe lody, różnego rodzaju owoce i sałatki oraz kolejny
przysmak naszych maluchów – suszone chipsy z jabłek. Nastroje dopisywały,
dzieci rozbrykały się, biegały, skakały, tańczyły i pluskały się w basenie, a
dorośli rozmawiali pogodnie.
Ogólny gwar rozmowy i dziecięce piski przycichły jak nożem uciął, kiedy wnieśliśmy tort i postawiliśmy go przed Dostojnym Jubilatem. Krótkie milczenie, które zapadło między naszym wejściem, a pierwszym głosem rozpoczynającym gromkie „Sto lat!” było uroczyste i nasycone wzruszeniem Adasiowych bliskich i przyjaciół. Prawie wszystkich tych, którzy towarzyszyli nam przez te cztery lata, od traumatycznych, wypełnionych rozpaczą początków, poprzez lata oswajania trudnej rzeczywistości, aż po ten dzień, kiedy znów śmialiśmy się całą duszą, w poczuciu ogromnego szczęścia.
Basenikowo-urodzinowo
Ogólny gwar rozmowy i dziecięce piski przycichły jak nożem uciął, kiedy wnieśliśmy tort i postawiliśmy go przed Dostojnym Jubilatem. Krótkie milczenie, które zapadło między naszym wejściem, a pierwszym głosem rozpoczynającym gromkie „Sto lat!” było uroczyste i nasycone wzruszeniem Adasiowych bliskich i przyjaciół. Prawie wszystkich tych, którzy towarzyszyli nam przez te cztery lata, od traumatycznych, wypełnionych rozpaczą początków, poprzez lata oswajania trudnej rzeczywistości, aż po ten dzień, kiedy znów śmialiśmy się całą duszą, w poczuciu ogromnego szczęścia.
Nasz ukołysany upałem czterolatek, ze swym tortem urodzinowym
***
Po urodzinach z
ogromnym żalem pożegnaliśmy Jasia, Antosia i ich Babcię, a powitaliśmy w
naszych progach naszą serdeczną przyjaciółkę, Anię, razem z jej córeczką.
Rodzina Ani niedługo powiększy się o synka Krystianka, a że mąż Ani, Grześ,
pracuje poza Słupskiem, a chodzenie po schodach i pozostawanie samej nie jest
już zbyt wskazane w jej stanie, Ania dała się namówić na przeprowadzkę do nas.
Nasze dzieci były z tego powodu przeszczęśliwe. Cała trójka, łącznie z Adasiem,
uwielbia wprost ciocię Anię, a maluchy dodatkowo przepadają za jej córeczką,
Olą, która jest radosnym żywiołem i gejzerem pomysłów na zabawę. To, co
ta trójka wyprawiała razem, jest wprost nie do pomyślenia. Ola inicjowała
najdziksze zabawy, Paweł jej dzielnie sekundował, a za nimi dreptała Alusia,
naśladując wszystko jak mała papużka.
Paczka Rojbrów
Nie obyło się
oczywiście bez mrożących krew w żyłach momentów, kiedy to złapaliśmy Olę i
Pawła tuż po sforsowaniu blokady balkonu – na szczęście jeszcze
przed skokiem z ostatniej barierki. Ale generalnie ten czas sierpniowy
wypełniony był śmiechem, radością i spokojem.
***
Podczas jednego
z sierpniowych weekendów zaliczyliśmy też to, co paradoksalnie dla większości osób na stałe
mieszkających na Pomorzu, jest bardzo rzadką rozrywką – czyli popołudnie na
plaży. Adaś został w domu z babcią, bo jednak on niezbyt dobrze znosi upały i
zdecydowanie woli poleżeć sobie na huśtawce we własnym, zacienionym ogródku, a
my zapakowaliśmy młodsze dzieciaki i ruszyliśmy nad morze. Dzieciaki były
przeszczęśliwe. Woda, piasek, fale, no i wszechobecne jeżdżąco-bujające cuda
zafundowały im wspaniałe przeżycia. Na koniec, gdy odpoczywaliśmy na ławeczce
przed jakimś dansingiem, dzieci, słysząc dobiegającą stamtąd muzykę,
zakrzyknęły radośnie: „Tańcyć!”, zeskoczyły z ławki, wzięły się za rączki i
rozpoczęły dzikie harce na środku chodnika, dostarczając niemałej rozrywki
przechodniom.
***
Wakacje mają się
ku końcowi. Tym razem koniec wakacji jest dla nas niezwykły, bo nasz Pablitek
od pierwszego września rozpoczyna karierę przedszkolaka. Ja jestem tym po
prostu przerażona – oczywiście w głębi duszy, żeby nie zarażać mym strachem
głównego bohatera. On zaś już nie może się doczekać – po sto razy dziennie
ogląda przyszykowane do przedszkola rzeczy, opowiada, że niedługo pójdzie do dzieci,
podkreśla, że jest już dużym chłopcem i denerwuje Alusię wypominaniem jej, że
ona jest jeszcze za mała na przedszkole. Cieszę się, że tak do tego podchodzi.
Przedszkole wybieraliśmy bardzo starannie, zwracaliśmy uwagę na jadłospis, kwestię leżakowania, podejście wychowawczyni, kwestie dotyczące zabierania maskotek, przyprowadzania i odbierania dziecka, systemów wychowawczych itd. Od miesiąca czytamy różne książeczki o przedszkolu i bardzo dużo rozmawiamy z Pawełkiem, przygotowując go do tego nowego etapu życia. Zadbaliśmy o jego samodzielność w dziedzinie jedzenia, picia, mycia zębów, korzystania z toalety, ubierania i rozbierania. Ale mimo tych wszystkich zabezpieczeń czujemy się stremowani jak przed bardzo ważnym egzaminem.
Tylko że w odróżnieniu od tych wszystkich licznych egzaminów, które już za nami, zaczyna się ten czas, kiedy my będziemy zostawać pod salą egzaminacyjną, mogąc tylko kibicować temu, kto będzie w środku.
Ech, na koniec zatem banalnie – jak ten czas leci…
Przedszkole wybieraliśmy bardzo starannie, zwracaliśmy uwagę na jadłospis, kwestię leżakowania, podejście wychowawczyni, kwestie dotyczące zabierania maskotek, przyprowadzania i odbierania dziecka, systemów wychowawczych itd. Od miesiąca czytamy różne książeczki o przedszkolu i bardzo dużo rozmawiamy z Pawełkiem, przygotowując go do tego nowego etapu życia. Zadbaliśmy o jego samodzielność w dziedzinie jedzenia, picia, mycia zębów, korzystania z toalety, ubierania i rozbierania. Ale mimo tych wszystkich zabezpieczeń czujemy się stremowani jak przed bardzo ważnym egzaminem.
Tylko że w odróżnieniu od tych wszystkich licznych egzaminów, które już za nami, zaczyna się ten czas, kiedy my będziemy zostawać pod salą egzaminacyjną, mogąc tylko kibicować temu, kto będzie w środku.
Ech, na koniec zatem banalnie – jak ten czas leci…
Uśmiech, Adasiu!
Pawełkowi powodzenia w przedszkolu.
OdpowiedzUsuńAdaś na zdjęciach wygląda o wiele lepiej niż na tych sprzed kilku miesięcy.
Życzę mu dużo radość 1 z Pani wpisów),jakie książeczki dostał. My z synkiem odkryliśmy w te wakacje: Nudzimisie i gdy czytałam pierwszą część smykowi,myślałam o Adasiu -może by mu się spodobały...
Pozdrawiamb
Dzięki :) Nudzimisiów nie czytaliśmy - wypróbujemy, dziękuję za polecenie! A Adaś dostał książki: cały zestaw Mary Poppins, Klasyczne bajki, "Hugo ucieka z cyrku" i "Drobinka ma wielkie serce" Agnieszki Stelmaszyk, audiobooki "Doktora Dolittle", wiersze Tuwima i kołysanki Umer i Turnau. Ale jego sercem jak na razie niepodzielnie władają "Dzieci Pana Majstra" :)
UsuńDużo się u Was działo :) Nałapaliście słońca na kolejne miesiące.
OdpowiedzUsuńSto lat dla jubilata, Adaś miał śliczny tort...
Życzenia przekazane, dziękujemy! Słońca rzeczywiście było pod dostatkiem, trafiliśmy na naprawdę piękną pogodę. A tort też nam się bardzo podobał :) Pozdrowienia!
UsuńDobrze że odpoczeliście. Adaś zmienił się na buzi, wygląda naprawdę inaczzej.
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że Adaś naprawdę jest "lepszy" - ma mniej wykańczających napadów, jest dobrze odżywiony dzięki PEGowi, radośniejszy... Byle tak dalej :)
UsuńAle wakacje. Cieszę się, że udało Wam się je spędzić razem i w tak cudny sposób.
OdpowiedzUsuńA Adaś już 4 latka? Pięknie. Jeszcze tak niedawno na blogu świętowaliśmy każdą miesięcznicę Adasia drżąc o niego, a teraz było jego 4 urodzinki. Cieszę się Waszym szczęściem i życzę takich urodzin jak najwięcej. Tort przecudny z Małym Księciem. A Adaś zmienił się na buźce, widać jego kontaktowość w oczkach, super.
Trzymam kciuki za Pawełka przedszkolaka.
Gorąco pozdrawiam
To prawda. Gdy przypomnę sobie te wszystkie miesięcznice, obchodzone z tak ogromnym strachem i obawą, czy będzie następna, to aż mnie dreszcz przechodzi. Tak bardzo się cieszę, że stan Adasia jest teraz taki dobry! :)
UsuńDzięki za kciuki i pozdrawiam ciepło!
Witam:-)
OdpowiedzUsuńOczywiście życzę Adasiowi z całego serca zdrówka, zdrówka i zdrówka. Bo szczęścia to On ma chyba dużo - choćby w swojej rodzinie. Wielki szacunek!
Co do Pawełka - nieobiektywnie powiem, że wybór na "naszym podwórku" jedyny i słuszny. Proszę być optymistką, dodawać mu odwagi, a wszystko będzie dobrze.
W razie jakiejkolwiek potrzeby służę pomocą - choćby awaryjnie przywieźć albo zawieźć Pawełka :-)
Asia spod lasu
Witam :)
UsuńZauważyłam Panią wczoraj na zebraniu i ucieszyłam się na widok znajomej twarzy. Cieszę się, że - jako mama z większym stażem - potwierdza Pani dobry wybór w kwestii przedszkolnej i dziękuję za propozycję. Jak już Pabliś się oswoi z przedszkolem, to pewnie chętnie skorzystamy - i odwdzięczymy się tym samym. Może umówimy jakieś "dyżury"? ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Pani Patrycjo, tak jak napisałam, jeśli tylko będę mogła w czymś pomóc i będę w stanie pomóc to chętnie to uczynię. Na razie Pawełek rzeczywiście potrzebuje Państwa wsparcia i pewnie "chwilkę" to potrwa. Mój telefon Pani zna, proszę dzwonić :-)
UsuńPs. To zebranie nie wyglądało wczoraj sympatycznie, ale naprawdę przedszkole jest w porządku.
Powodzenia !!!
Czy wszystko u Was w porządku ?
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze to "tylko" brak czasu.
Serdecznie pozdrawiam Adasia i całą Waszą Rodzinkę :)
Paulinka
Tak, wszystko w porządku. Brak czasu i jakiś kryzys blogowy ;)
UsuńPozdrawiam ciepło i dziękuję za troskę!
No że ja tu jeszcze nie skomentowałam, to wierzyć mi się nie chce! Pati, ech ten brak czasu, jak ja to rozumiem :) A z tym kryzysem blogowym to sio mi szybko, bo ja chcę kolejne takie cudne posty. Wakacje mieliście przepiękne, najfajniej pewnie było w okolicach warszawy ;) Może ferie też byście chcieli miec takie fajne? Zapraszamy :) Dziękuję za miłe słowa w opisie i kamień z serca, że nie okazałam się taka straszna ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki Kochana, a największy dla Adasia ukochanego.