Translate

niedziela, 24 lutego 2013

24. lutego 2013r.

Adaś obchodził wczoraj swoje kolejne mini-urodzinki. Na liczniku mamy już 2 latka i 7 miesięcy. Nasz Mały Książę dostał niezwykły prezent urodzinowy od dziadków – złotą koronę, jak na prawdziwego księcia przystało ;)


 

Jesteśmy tak bardzo szczęśliwi, że Adaś jest cały czas z nami. Naprawdę, nie oczekujemy od niego niczego innego, żadnych sukcesów czy postępów – tylko żeby był. I żeby aż był.

Tak na dobre, z tego „aż” zdaliśmy sobie sprawę po narodzinach Alicji. Jakoś od czasu Adasia nie pojawiło się żadne dziecko ani w rodzinie, ani wśród znajomych. Nie mieliśmy więc skali porównawczej. Pawełka poznaliśmy, gdy miał już cztery miesiące. Oczywiście, zauważyliśmy ogromną przepaść w zakresie umiejętności dzielącą go od Adasia, ale przyznacie, że czteromiesięczne dziecko naprawdę sporo umie.

Teraz, kiedy urodziła się Alicja, mieliśmy możliwość zaobserwowania, ile umie zdrowy noworodek. I jesteśmy w szoku. Okazało się bowiem, że dopiero co urodzona Alicja umie więcej niż Adaś osiągnął dwoma latami ciężkiej, codziennej pracy. Dużo lepiej kontroluje główkę, łączy rączki w linii środka, doskonale radzi sobie ze ssaniem i łykaniem, dodatkowo koordynuje te czynności z oddychaniem, bez żadnego problemu piła nawet lekarstwo z malutkiego kubeczka. Nie wspominam już o tym, że oddychanie czy kaszel nie są dla niej najmniejszym wyzwaniem.

Patrzymy na to wszystko ze zdumieniem już od trzech tygodni i z minuty na minutę rośnie nasz szacunek i podziw dla Adasia. Jaki nieprawdopodobnie dzielny jest ten nasz synek. Jak ogromnym wyzwaniem było dla niego zbliżenie się choć trochę do takiego zestawu umiejętności, który zupełnie gratis dostała Alicja i każde inne zdrowe dziecko. Jak wielkiego wysiłku wymagało opanowanie tego wszystkiego, jak wiele wytrwałości! Ok., niech inni piszą matury, wchodzą na Mount Everest, wymyślają nowe antybiotyki czy latają w kosmos. Nasz synek codziennie, od dwóch lat i siedmiu miesięcy wchodzi na swój Mount Everest. I chociaż padaczka co chwilę zrzuca go kilka pięter w dół - on się nie poddaje, po każdym upadku podnosi się i rusza znów pod górkę. A my - zawsze razem z nim, każdego dnia ucząc się od niego wytrwałości i miłości.




środa, 20 lutego 2013

20. lutego 2013r.

Narodziny dziecka wywracają życie do góry nogami. Prawda banalna i ogólnie znana, ale jednocześnie będąca zaskoczeniem chyba dla każdego rodzica. Dla nas również. I nie chodzi tylko o kwestię organizacji i zbyt krótkiej doby, która za skarby świata nie chce się choć odrobinę rozciągnąć. 

Mnie osobiście dopadła całkowita zmiana percepcji. Moja mama opowiedziała mi niedawno  anegdotkę, autorstwa podobno Doroty Zawadzkiej, na temat jej odczuć po narodzinach drugiego synka. Otóż opowiadała ona, że wyjeżdżając do szpitala w celu powicia młodszej latorośli, zostawiła w domu maleńkie dziecko, kruszynkę o rączkach jak płatki. Natomiast po powrocie z nowonarodzonym, zaskoczona zastała w domu dużego faceta, o łapach jak bochny. 

Czuję coś bardzo podobnego i nadziwić się temu nie mogę. Jeszcze 1 lutego rano Pawełek był takim malutkim bąbelkiem, który ledwo co zaczął chodzić, a Adaś…! Adaś  w ogóle był dla mnie cały czas tą ważącą 1430 g drobinką, kruszynką i maleństwem. Dziwiłam się, gdy rodzina i przyjaciele pokrzykiwali na mnie, że bez przerwy dźwigam Adasia na moim dziewięciomiesięcznym, alicjowym brzuchu. Dziwiłam się, bo jakie to dźwiganie, takiego okruszka? 

Wszystko się zmieniło, gdy wróciłam z Alicją ze szpitala. Ze zdumieniem zastałam w domu rezolutne, biegające, „prawie dorosłe” dziecko zamiast maleńkiego Pawełka i – co było wręcz szokujące – długiego, ciężkiego, dużego chłopca zamiast mojej kruszynki, Adasia. Do dzisiaj, biorąc na ręce Adaśka, nie mogę się tej zmianie nadziwić.

Co jeszcze? Cóż, nie sądziłam, że można być aż tak zmęczonym. Nasze dzieciaki okazały się bowiem bardzo zgranym rodzeństwem i – jak się okazało – ustaliły dyżury ku pognębieniu rodzicielki. Oznacza to, że jeśli Pawełek urządzi „imprezkę” do 22-giej, to reszta skwapliwie wykorzysta ten czas, aby się zdrzemnąć i pokrzepić nadwątlone siły. Potem rolę wodzireja przejmuje Adaś, by około piątej nad ranem przekazać pałeczkę Alicji. I tak w koło Macieju. Może prowadzą eksperyment, który ma na celu sprawdzić, jak długo matka pociągnie bez snu? 

Co ciekawe, owe „dyżury” nie są praktykowane w przypadku pory karmienia. Wszyscy troje domagają się posiłku jednocześnie, "teraz i zaraz" i stosują bardzo głośne metody wymuszenia natychmiastowego zaspokojenia potrzeb. I o ile z Pawełkiem nie ma większego problemu, wystarczy podsunąć mu talerz z czymś jadalnym, a cała reszta „zrobi się sama” (ok., czasem tylko trzeba potem posprzątać kuchnię ;)), to na jednoczesne karmienie Alicji i Adasia nie opracowałam jeszcze patentu. Ale potrzeba matką wynalazku, więc pewnie niedługo coś wymyślę…

 
Złapani na ustalaniu strategii postępowania ;)


A tu szaleństwa na całego:




niedziela, 10 lutego 2013

Spełnione marzenie



1 lutego urodziła się nasza córeczka, Alicja. Jest zdrowa i śliczna, dostała 10 punktów, ważyła 3480g i mierzyła 58 cm. Nie umiem wprost opisać naszej radości i ulgi – bo jednak z tyłu głowy wciąż czaiła się myśl, co jeśli… 





Spełniło się nasze wielkie marzenie, aby los pozwolił nam pobyć choć trochę wszyscy razem, w komplecie. Mogliśmy też zrobić sobie pierwsze wspólne zdjęcie.